Pierwszy w tym roku zimowy spacer zaprowadził nas w okolice sąsiadujących z Blachownią Herb, na dwadzieścia trzy kilometry przebytej trasy. Mocna odwilż zamieniła śnieg w błotnistą breję, a wydeptane wcześniej ścieżki – w lodowe tory, pokryte zdradliwymi kałużami. Nie stanowiło to jednak przeszkody, bo przecież zawsze można znaleźć jakiś pozytyw. Ot choćby taki, że się nie kurzyło i co więcej – nie padało aż do końca wycieczki. Jednak warunki napotkane w obszarze zniszczonego przez trąbę powietrzną lasu, wymusiły zmianę pierwotnie planowanej trasy i powrót przez Aleksandrię. Widać to, podążając na mapie śladem gps-u. To ta czerwona linia. Tam, pod Aleksandria, gdzie jest trzykrotnie kreślona na blisko dwu i półkilometrowym odcinku, to zapisana „okiem satelity” historia poszukiwań okularów. Dzięki pomocy św. Antoniego, jak wszyscy orzekliśmy, który zdążył na Cztery Kopy przed zmierzchem, okulary odnalazły się. Nie był to jedyny sukces naszej wycieczki.
Łukasz Pawłowski zaprasza do swojej galerii zdjęć – wejście tutaj
Jej celem, prócz rekreacji i przyjemności bycia razem (a dziś poznaliśmy nowych klubowych przyjaciół), były jak zwykle treści historyczne i poznawcze. Herby, dziś mało znacząca miejscowość, na przełomie XIX i XX wieku były ważnym strategicznie i gospodarczo ośrodkiem granicznym między imperium carskim a Niemiecką Rzeszą. To tutaj przebiegała granica między zaborami: pruskim i rosyjskim. Dysponując starymi mapami z geolokalizacją, postanowiliśmy przespacerować się wzdłuż dawnego kordonu granicznego, od komór celnych usytuowanych niegdyś przy głównym trakcie do Lublińca, aż do przysiółka Cztery Kopy, skąd linia graniczna biegła dalej w kierunku Korzonka i Leśniaków. W orientacji w terenie pomogły niemieckie publikacje kartograficzne z roku 1883 oraz z 1941, na których widać, że ślad wędrówki dokładnie pokrył się z przebiegiem ówczesnej granicy. W ten sposób, jak to się jeszcze sto kilkadziesiąt lat temu mawiało – byliśmy w „Prusiech”. Jak wyglądały Herby w pierwszych latach dwudziestego wieku (wtedy niezależne od siebie Herby Ruskie i Herby Pruskie), można zobaczyć na rycinach prezentowanych w albumie „Ziemia Częstochowska na dawnej pocztówce”, a dostępnych tutaj. Wiele z przedstawionych tam budynków dotrwało w prawie niezmienionej bryle do naszych czasów. Sporo pamiątek pamiątek odnajdziemy spoglądając na budowle kolejowe. Ale z tym wątkiem, wiąże się dobrze udokumentowana historia opowiadająca o niemocy połączenia „drogi żelaznej” zwanej Koleją Warszawsko-Wiedeńską z niemiecką Magistralą Kolejową Prawego Brzegu Odry, która wcześniej połączyła Herby Pruskie z Lublińcem. W tej opowieści jest też fragment związany z Blachownią, ale nie miejsce na to w tym felietonie, bo najlepiej opowiadać o rzeczach przeszłych, gdy można „dotknąć” ich materialnych śladów. Więc zapraszam na następne wycieczki, które będą kontynuować dziś przekazane informacje. Wspominając o „przedmiotach” wydobytych z niepamięci i nazywanych często „artefaktami przeszłości”, w pierwszej kolejności powinniśmy pamiętać o ludziach. Tych, co odeszli, pozostawiając świadectwa ich bytności pośród nas. Poszukiwania prowadzić będą na cmentarze lub rzucone – jak dzisiaj – w leśną głuszę samotne mogiły. Stanęliśmy z tym przesłaniem pod skromnym pomnikiem ośmiu saperów Wojska Polskiego poległych w sierpniu 1945 roku, którym towarzyszy rosyjski pilot, odnaleziony 19 stycznia tego samego roku we wraku samolotu, półtora kilometra dalej w stronę Aleksandrii. Saperzy spoczywają bezimienni, bo ich ciał nie sposób było zidentyfikować. Jeszcze dziś, nieopodal grobu, żółte ostrzegawcze tablice zabraniają wstępu w głąb lasu, z powodu wciąż zalegających tam niewybuchów i niewypałów. I tak, w to sobotnie popołudnie przeszliśmy kawał drogi ubarwiony fragmentem dziejów jej towarzyszących.
Następna zimowa wycieczka już się rodzi i projekt trasy będzie można niebawem obejrzeć na mapie. Musimy jednak wybrać termin z lepszą pogodą, pozwalającą na wygodną wędrówkę leśnymi ścieżkami.