Wędrowanie daje okazję do refleksji nad minionym czasem, niesie dar spotkania z drugim człowiekiem. Gdy jego ścieżki prowadzą w górskie krainy, otwiera księgę, pełną czarów i niezwykłości. Tam, przestrzeń zamknięta w zamglonych dolinach, zbocza pocięte wartkimi strumieniami potoków, zieleń lasów i szorstkość skalnych ścian, tworzy poemat, będący suplementem Księgi Rodzaju. W górach jest początek, trwanie a czasem żal rozstania. Góry kuszą swym majestatem a wrażliwy wędrowiec nie odrzuci takiego zaproszenia.
Stanęliśmy w tej krainie dowodząc, że Katolicki Klub turystyki Aktywnej doskonaląc ciało, potrafi sięgnąć po pokarm dla duszy. Tym razem wybraliśmy przygraniczny, czeski masyw Gór Jesenickich, z jego najwyższym wzniesieniem, zwieńczonym sięgającym blisko 1 500 m.n.p.m. szczytem Pradziada. Zamierzeniem wycieczki były wielorakie przesłania. Prócz przyjemności pokonania górskich ścieżek, miała doprowadzić nas do maryjnego sanktuarium, gdzie złączeni więzami przyjaźni, oddając Bogu nasze prośby, po raz ostatni staniemy u stóp ołtarza, na którym eucharystyczną ofiarę złoży jeszcze dziś nasz wikary – ks. Jacek. Dwadzieścia cztery osoby ruszyły w drogę. Schodząc ze szczytu pokonaliśmy niezwykle urokliwy, obfitujący w wodospady i skalne półki zakątek Sudetów. Trasa wiodła wzdłuż rwącego górskiego potoku Białej Opawy, którą kilkanaście razy trzeba było przekroczyć, wspinając się po drabinach, mostkach, chyboczących się kładkach. Przecudne widoki, przeplatały trudne do pokonania pułapki, zastawione przez siły natury i czas, który nie oszczędził wielu z tych konstrukcji. Więc trochę pełzaliśmy, skakaliśmy z kamienia na kamień tam, gdzie powinien być mostek, a tam gdzie był, czepiając się, czego się da, parliśmy do przodu, by radością zwycięzcy doczołgać się na drugi brzeg. Taki Słowacki Raj w czeskim wydaniu. Urokliwy i wyzywający. Górska włóczęga znalazła swój kres w pięknym sudeckim kurorcie – Karlovej Studance. Wielu trafiło tam po raz pierwszy i już po chwili zarzekali się, że nie będzie to ich ostatni pobyt w tym uroczym zakątku.Godziny biegły a ciekawostek nie brakowało. Choćby takich jak odpoczynek i posiłek w starej karczmie, w pobliskim Ludvikowie, do którego droga wiodła wprost ze szlaku. Krótki deszcz i przed nami cel pielgrzymki, Sanktuarium Matki Bożej Wspomożycieli Wiernych – Obrończyni życia poczętego. Wchodzimy w śnieżnobiałe mury świątyni. W kościelnej kruchcie witają nas setki kolorowych fotografii. Uśmiechnięte twarzyczki dzieci. Radosne spojrzenia ich matek, ojców. To wota, które przynieśli szczęśliwi rodzice w darze za macierzyństwo. Czasem, jak piszą, za odwagę podjęcia tego ciężaru. Czasem za cud narodzenia. Często – cud uzdrowienia. A Panna Święta, niczym ta z Wileńskiej Bramy czy Jasnogórskiej Kaplicy tuli na swym wizerunku maleńkiego Boga, i obiecuje przybyłym tu wiernym swe wstawiennictwo. Obiecała dwieście lat temu i dotrzymała słowa. A dziecię, które bez nadziei przeżycia szczęśliwie przyszło wtedy na świat, pamiętało, wznosząc tutaj niewielką kaplicę. Wdzięczni pielgrzymowali zbudowali obszerną świątynię, ale przyszli źli ludzie o hardych sercach, by w imię ustroju społecznej sprawiedliwości obrócić ją w gruzy. Pamięci nie zdołano wymazać. Gdy dane było nam i braciom Czechom odzyskać wolność sumień, ponad przełęczą Zlotej Hory zajaśniał bielą wieży nowy, jeszcze wspanialszy Boży Dom. Gościnny przede wszystkim dla nas, katolików z sąsiedniej Polski.
Jeszcze przed oczyma majaczyły niemowlęce buzie z kościelnej kruchty , a już zanosiliśmy prośby o szczęście dzieci najbliższych naszym sercom. Prosząc o dar macierzyństwa dla naszych synów, córek,bliskich, dziękowaliśmy za nasze szczęśliwe dzieciństwo. Jakże nie szczęśliwe, skoro wtedy wysiłkiem i troskliwością rodziców nabyliśmy tę wrażliwość, która dziś nas tutaj przywiodła. Braterstwo wędrowania zaowocowało eucharystyczną wspólnotą, która przed ołtarzem Pielgrzymkowego Sanktuarium połączyła naszą Blachownię z Gnaszynem, Ostrowami, Częstochową. Na białym obrusie Pańskiego Stołu wierny druh naszej drogi i klubowy ojciec, ks. Jacek, w zadumaniu sprawował Ofiarę Mszy Świętej. Pewnie tak jak i w nas rodziło się w nim pytanie, co dalej z KKTA, gdy już za chwilę na swej nowej proboszczowskiej posłudze stanie u progu zabytkowego kościółka w Gaszynie. Daleko, na skraju Archidiecezji. Popłynęły prośby o Bożą Opiekę i obietnice odwiedzin, wspólnych spotkań.
Na dziedzińcu, żegnającym pielgrzymów, pośród złotego blasku zachodzącego słońca zdało się słyszeć strofy Gałczyńskiego. A gdy zza uchylonej furty ogrodzenia pojawił się nasz przyjaciel i kapłan – jeszcze mocniej przemknęły …
Ile razem dróg przebytych ?
Ile ścieżek przedeptanych ?
Będziemy je pamiętać i dziękujemy dziś za to, że mogliśmy razem po nich kroczyć. Odchodząc na nowe boże poletko, nie pozostawisz pustki, bo duch KKTA trwać będzie w nas. Dałeś nam wiarę i odrobinę szaleństwa, bo jak inaczej
… w trudzie nieustannym
… znów iść i dojść do celu
Pozostaniesz księże Jacku w naszej pamięci i modlitwie, bo jesteś przyjacielem, jakiego spotyka pielgrzym szukający radości życia.
Niechże i Twoje kapłańskie szczęście pod dobrą gwiazdą Bożej Opatrzności trwać będzie nieustannie. A to, co udało się nam z Twoją pomocą osiągnąć, niech Dobry Pan pozwoli
… ocalić od zapomnienia.