W końcu pogoda dopisała, dając szansę na realizację wcześniej zaplanowanej wycieczki. Wyruszyliśmy zgodnie z planem, ale po chwili, mijając tablicę z napisem Blachownia jakby na wiwat coś huknęło.
Oprócz galerii zdjęć dostępnych z linka powyżej, Robert zaprasza do obejrzenia autorskiego filmu, a Jarek do swoich fotek.
Pierwsza dętka zaliczona. Niestety opona nie nadaje się do dalszej jazdy. Klątwę czarnego kota, który przebiegł wcześniej przed pechowym rowerem, skutecznie zdejmuje Gabryś, wyciągając ze swoich przepastnych sakw nieśmiganą nówkę. Rysiu jedzie dalej. Kto zabiera ze sobą rezerwową oponę ? Jak widać, w grupie warto mieć choć jedną taką. Pierwszy przystanek po 56 kilometrach w Piotrówce. Pora na śniadanie. I znów niespodzianka – energetyczne batony domowej produkcji. Bez chemii i konserwantów. Mamy przepis. Wypróbujemy ten specyfik w górach. Tuż za Strzelcami Opolskimi witamy Bogusia, który tu właśnie dojechał, uzupełniając stan liczebny do 10 osób. W Gogolinie znów mała przerwa na fotkę pod Karlikiem i oczywiście poszukiwanie tej flaszeczki z ludowej piosenki. Bez trudu daje się namierzyć. Szkoda tylko, że jakaś niekształtna, dyskretnie ukryta i jakby pusta. Cóż, może miejscowi włodarze chcą uciec od tej etykiety miasteczka i dlatego, nawet jak wspomina Gabryś, nie wiedzą gdzie jest grób Krolinki, a odwiedzającym Gogolin serwują na centralnym skwerze sporą filiżankę. Może na kawę, ale i ta jest pusta. Więc dalej w drogę. Mijamy Krapkowice, gdzie nad Odrą zatrzymamy się na chwilę w wracając i dojeżdżamy do gminy Strzeleczki. To przysłowiowy rzut kamieniem od Mosznej, ale stąd można urozmaicić ostatni fragment trasy, podjeżdżając do pałacowego parku szlakiem rowerowym od Racławiczek. Z drogi, na horyzoncie rozciąga się piękna panorama Gór Opawskich, a słabo oznakowana ścieżka doprowadza na skraj parku. Wprost do mauzoleum ostatnich właścicieli majątku Moszna – Tiele-Winklerów. Na nagrobnych tablicach personalia i chwila zadumy. Dziecko lat 12. Drugie umiera po siedmiu dniach. I na cóż fortuna, pieniądze i sława. Ostatni odcinek drogi rozjeżdżony przez ciężkie samochody. To dojazd do placu budowy dużego obiektu. Pewnie stanie tu kompleks hotelowy. Czyścimy buty z błota, bo już spomiędzy drzew wyłania się pałac, zwany w wielu materiałach zamkiem. Dla tych, którzy pierwszy raz na niego spoglądają, robi ogromne wrażenie. Niczym monumentalna scenografia z baśniowego filmu, lub możne fragment Disneylandu. Tak czy inaczej, 99 wież i wieżyczek, baszty, mury przykuwają zainteresowanie zwiedzających. Nasz grupka również zaciekawia, szczególnie gdy na pytanie o nocleg, odpowiadamy, że wracamy do domu. Po dwóch godzinach zwiedzania, rzeczywiście wyruszyliśmy w drogę powrotną. Ku zaskoczeniu znów było pod wiatr i jakby ciągle pod górkę. W Jemielnicy chwila odpoczynku przy wiekowym pocysterskim klasztorze i wyjazd na mniej uczęszczane , leśne drogi w kierunku Lublińca. Na tym odcinku GPS i wcześniej wrysowany w mapę ślad trasy były nieocenioną pomocą. Precyzyjnie dotarliśmy do lublinieckiego Grunwaldu, a stąd ostatni odcinek już na „krajówce” i do wyczerpania zasobów mocy. Jeszcze słońce nie zaszło, gdy wjeżdżaliśmy do Blachowni, chwaląc dzień za doskonałą pogodę i interesującą wycieczkę.