„Moc w słabości się doskonali” – wyprawa na Babią Górę

Żółte, czerwone, brązowe … – liście, źdźbła traw, kapelusze grzybów. Tęcza październikowych barw, okrywająca łańcuchy wzniesień. Czas Złotej Polskiej Jesieni, kiedy przyroda nasycona żarem letniego słońca oczekuje kresu i zachwyca majestatem swojej słabości. Słabości, która dzięki urokowi ukrytego w niej piękna staje się siłą wiodącą w cień rozłożystych gałęzi i załomy korzeni, wczepionych w skalistą glebę. Staną tam wędrowcy, którzy w duszy posłyszą zaproszenie do Bożego Świata. A świat, otworzy podwoje również i tym, którzy ze swej ludzkiej niemocy, lęków, niepewności uczynią oręż. Gdzie się więc zatopić w bezmiar takich cudowności ? Którędy tam dotrzeć ?

KONICA MINOLTA DIGITAL CAMERA

Spójrz na beskidzką krainę. Pełną rozmaitości i niespodzianek. To tam pewnie Pan w Akcie Stworzenia przeciął bryłę ziemi cienistymi dolinami a kamienne wierzchołki wypiętrzył ku niebu. Tam zatrzymaj na chwilę bieg szarych dni. Tam i my stanęliśmy, by rozsmakować się w pięknie górskich pejzaży i wyzwolić energię karmioną wolą poznania. Przemierzając szlak na Babią Górę, królową beskidzkich szczytów, dość będzie czasu na zachwyt nad tym skrawkiem świata. I sposobności, by w zamyśleniu dotrzeć do pokładów ludzkiej wrażliwości, nie obojętnej na piękno i boską obecność. Góra otulona watą szarej mgły, przez którą nieśmiało sączy się blask jesiennego słońca, wita przybyszów szmerem wiatru. Zdaje się on nieść przesłanie skreślone słowami św. Pawła w drugim liście do Koryntian: „ Wystarczy ci mojej łaski. Moc, bowiem w słabości się doskonali”.

Droga stromo urywa się z każdym zakrętem. Jak to w górach. Za plecami pozostają przysiółki Zawoi, których ponoć jest ponad setka. Gdzieś tam, wyżej, jeszcze dziś znajdziesz domy bez elektryczności. Czyżby tak wyglądał koniec świata? Granica, ponad którą ptaki zawracają? A tam żyją ludzie. Tacy jak my. Może nawet wrażliwsi i odważniejsi. Oni umacniają swą moc dzięki niedostatkom cywilizacji, której równie stromo pod górę, jak i nam. Pot zrasza skronie pulsujące rytmem rozstrojonego metronomu. Jesienne błoto oblepia buty. Ciężko, choć to nie kres wędrówki i pięknie zarazem. W mozolnym wysiłku wyostrzają się kształty. Kolory nabierają sytości a sumienie, zwane czasem lustrem duszy, staje na wyciągnięcie ręki. Idziemy jeden za drugim. Krok za krokiem. Co chwila pozostając sam na sam z samym sobą. Tak bywa na górskich ścieżkach.

Zza załomu lasu ubarwionego czerwienią buków wyziera niebieski dach mieszkalnego budynku. Wysokość już spora a dojazd prawie żaden. Wyobraźni omal nie starcza by nakreślić obraz zimy w tym uroczysku. Jego mieszkańcy pokonali nieosiągalną dla nas granicę niemocy. A my, brniemy dalej. Dywanem złotych liści. Spekulując, czy aby oni nie są podobni niedźwiedziom, grasującym ponoć na tutejszych stokach. Zszedłszy ostatni raz w dolinę na Wszystkich Świętych, nie opuszczą tego siedliska aż do Wielkiej Nocy. Historie o niedźwiedziach pobudzają apetyt i prowokują do posiłku. Ponoć głodny turysta nie sprosta misiowi. Czy uczyni to syty…? Tak, czy inaczej, opiekunowie Babiogórskiego Parku Narodowego wznieśli na szlakach wiaty chroniące przed deszczem oraz oferujące ławy i stoły strudzonym wędrowcom. Wypełniamy wnętrze jednej z nich. Miejsca ich położenia nie są dziełem przypadku. W kilka chwil później rozpoczyna się stroma wspinaczka. Tam gdzie zmierzamy ma być schronisko. Póki, co wyżej i wyżej, tak, że chciałoby się zagłębić w filozoficzną zadumę i pretensjonalnie spytać: „…a daleko jeszcze…?”. Potem zaś usłyszeć spoza więdnących paproci odpowiedź: siła w słabości jest skryta. Idź dalej i pokonaj zmęczenie.

Markowe Szczawiny. Jest schronisko, a raczej to, co z niego pozostało. I plac budowy, przygotowujący nowy obiekt. Jesteśmy w końcu razem. Piętnaścioro wędrowców dotarło do podszczytowego obozu, by za chwilę przypuścić szturm na Diablak. To ludowa nazwa najwyższego spośród dziewięciu babiogórskich wierzchołków. Jeszcze chwila podziwu dla naszej najmłodszej duchem koleżanki, której kalendarzowy wiek mieścił się z okładem w proporcji, w jakiej wyprzedziła nas w drodze do schroniska. Ech Danusia, naucz nas tak doskonalić ludzkie słabości. Pełni wiary i chęci pomocy mniej doświadczonym przyjaciołom wybieramy najtrudniejsza ścieżkę zwana Percią Akademicką. To takie sprawdzenie odporności i przedsmak tatrzańskiej wspinaczki. Droga jeszcze bardziej stromo opuszcza obszar reglowego lasu i wcina się w skalne ostępy kosodrzewiny, prowadząc w strefę turni. Co chwilę otulają nas chmury wilgotnej mgły. Wydaje się, że to my wstępujemy w szare obłoki. Niektórzy z nas pokonują szczyty swych doświadczeń. Tak wysoko jeszcze nie doszli. Ania i Jarek kilka dni temu nie mieli odwagi zamarzyć o ścieżce w chmurach. A dziś, w to sobotnie południe, połykają ich strzępy wznosząc się wyżej i wyżej. To nic, że cały stajesz się co chwila to sercem to płucami. Kolana ściągnięte bólem, oczy uciekające od bezmiaru pustki rozpościerającej się u stóp. Zimny łańcuch na skalnej półce zaciśnięty w dłoni. Jak przyjacielska ręka. W chwilę później zakute w niemal pionowej ścianie klamry. Drabina do nieba. Wierzysz w ich bezpieczeństwo. Wiem, to trudne, ale pokonałaś Kasiu kolejna barierę. Teraz łatwiej ci skierować wzrok w stronę przepaści. Choć można było zawrócić, uwierzyłaś w siebie. Może dotarły pod skalne załomy kolejne wersy Pwłowego Listu : „… ilekroć niedomagam, tylekroć jestem mocny”. Teraz już wiesz, że możesz pójść dalej.

Wznoszę się wyżej i wyżej. Ku błękitowi nieba rozpiętego ponad morzem mgieł. Ono tam trwa, połyskując spoza gnanych wiatrem strzępiastych chmur lazurem bezmiaru życia. Panie, tam do Ciebie wznosimy oczy i ślemy różańce. Błądząc, wielbimy i prosimy. Panie, dlaczego nie dałeś mi mocy ptaka krążącego ponad turniami. Nauczyłeś kochać, wybaczać, miłować nieprzyjaciół a stworzyłeś góry wysokie i w ich cieniu ukryłeś piękno tego świata. Dałeś kamienne tablice, przewodnik do wieczności a tchnąłeś w ludzkie jestestwo bezmiar ułomności. Spoglądasz, jak potykam się o kamienie, jak mozolnie wznoszę się ku niebu. Dlaczego tu mnie wołasz? Wołałeś Mojżesza, powiodłeś Izaaka w godzinę próby na górę Moria… Na Górę. Tutaj mnie wołasz, gdzie serce i dusza to jedno . Gdzie marzenie staje się spełnieniem. Tu, skąd w dolinę spływa wiatr, czyniący z ludzi tchnieniem Ducha św. narzędzia woli Ojca. A On, w zadumaniu słucha strudzonych wędrowców i śląc zagadkowy uśmiech, ponad boskim obliczem, jeśli zechce, rzecze: niech się stanie. Tak Kasiu . Taka proza życia.

Wspinaczka dobiega kresu. Przed oczyma rozpościera się przepastny widok na słowacką Krainę Górnej Orawy z wielką taflą wody wypełniającej Orawski Zbiornik. Dalej, gdzieś na linii horyzontu – zwały chmur. Przesłaniają tatrzańskie szczyty, które z tego miejsca mają magiczny wymiar. Postrzępiony grzebieniem Orlej Perci grzbiet najwyższych polskich gór, odcina niebo od ziemi. Patrząc tam, niemal fizycznie dotykamy jej majestatu. Ponad przestrzenią czasu i powietrza. Wytężam wzrok, chcąc przebić mgłę, by jeszcze raz zobaczyć. Niestety, dziś nie jest to możliwe. Ale na cóż wyobraźnia i wola – staniemy tu jeszcze raz. Choćby dla tego widoku. Staniemy pod obeliskiem sławiącym imię naszego rodaka, papieża Jana Pawła Wielkiego, który przed laty z tego zbocza spoglądał w przestrzeń ponad kotliną. Zwrócił pewnie swe oczy na malownicze stoki Babiej Góry, które dziś pokrywa brązowo-żółty dywan roślin i porostów. Chmury przetaczają się po zboczach, co chwila przesłaniając odleglejsze krajobrazy. Rozrywają się w strzępy na skalnych grzędach usianego kamiennymi blokami szczytu. Obok papieskie wspomnienie. Pozostanie na grupowej fotografii. Pozostanie również w sercach, tym bardziej, że po zejściu do podnóża napotkamy ślady bytności młodego Karola Wojtyły, który na kilka lat przed drga wojną światową budował tutaj z junackim zastępem drogę. Przechodząc zaś na jej drugą stronę dostrzeżemy tablicę informującą o początku szlaku będącego ostatnim przed pontyfikatem miejscem górskiej wędrówki krakowskiego kardynała. Dziś jest to jeden z wielu papieskich szlaków turystycznych. Stąpamy ścieżkami wspomnień i nostalgicznie przeżywamy słowa posłyszane jak echo płynące z gór: „Musicie być silni…”. Mocą wiary, nadziei i miłości. Sprostawszy zadaniu doskonalenia wiary, w drodze pokonywania słabości.

Pobyt na wierzchołku odradza nadwątlone wspinaczką siły. Może już czas by zadbać o równowagę ducha ? Tam, za załomem zbocza, przy ścieżce, która doprowadziła nas na szczyt stoi skalny ołtarz. Płyta granitu wsparta na kolumnach usypanych z kamiennych ciosów. Przypomina starotestamentowe miejsce składania ofiary jedynemu Bogu. W tych odległych czasach prorocy opuszczali swe namioty by na stokach Synaju, Hebronu, Karmelu wznosić do Jahwe hymny i wielbić jego chwałę. Stoimy u stóp ołtarza targani wiatrem, bo Babia, to wietrzna góra. Smagani zimnem, schodzącym ze szczytu. Uczestniczymy w Eucharystii – bezkrwawej ofierze Baranka, na wzór naszych praojców w wierze. Przenika nas moc modlitwy a ludzkie ułomności tracą swą doniosłość. Słońce rozlewa złoty blask na mszalny kielich i Chrystusowe Ciało, skryte w bieli opłatka. Ponad skalnym progiem niszy babiogórskiej świątyni niebo błękitnieje. Na chwilę. Gdy ogrzejemy na znak pokoju dłonie w rękach brata, gdy uklękniemy do Pańskiego Stołu, jeszcze skrzyć się będą złote ogniki na okruchach skał. Na znak przyjaźni ze Stwórcą, którego „…majestat.. okrywa niebiosa, a ziemia jest pełna jego chwały…” (Hb 3.3), czytamy z rzędu liter wykutych u stóp ołtarza. Chwilę później lepka, chłodna mgła, w mgnieniu oka otuli szczyt i przekona do pożegnania się z tym niezwykłym miejscem. Schodzimy. Nie trać Witku wiary. Za miesiąc znów się wybierzemy w górskie krainy. Sprawniejsi, bo nasze słabości przymnożą nam mocy.

Share Button
Ten wpis został opublikowany w kategorii KKTA z euronet.net.pl, Starsze wpisy. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz