Wszystkim, którzy czują się samotni w ten cudowny wieczór
dedykuję wspaniałą opowieść napisaną przez Paulinę Stępień.
„…wrócić po serce…”
…opowieść, która jeszcze nigdy nie została opowiedziana….
…był grudzień 1983…zima tego roku była wyjątkowo ostra…śnieżnobiałe zaspy przysypywały pobliskie płoty i domy… i ciągły się aż po horyzont…mróz ścinał drzewa tak pięknie, że wyglądały niczym z baśniowej krainy…święta zbliżały się wielkimi krokami…tego roku Wiktoria pierwszy raz w jej życiu spędzała Wigilie poza domem…miała bowiem dyżur w pogotowiu w miejscowości oddalonej nieco od jej rodzinnego domu…nie było jej jednak żal, że spędza te święta w pracy…gdyż od 2 lat jej życie zmieniło się całkowicie…dyżur miał spokojnie…aż do momentu gdy tuż przed północą przyszło wezwanie do wypadku… natychmiast cały zespół wyruszył na ratunek poszkodowanym…warunki pogodowe nie sprzyjały…z nieba prószył śnieżnobiały śnieg, a drogi były bardzo śliskie…szybko jednak dotarli na miejsce zdarzenia…samochód rozbił się o drzewo…na pierwszy rzut oka wyglądało to strasznie…jedna osoba leżała poza samochodem zanurzona w śniegu, druga za kierownicą…Wiktoria wpierw podbiegła do samochodu by sprawdzić co z kierowcą…reszta załogi pobiegła do osoby leżącej na zewnątrz…po szybkim badaniu stwierdziła że mężczyzna nie żyje…podbiegła więc do reszty załogi która udzielała już pomocy leżącej na śniegu kobiecie…była w ciężkim stanie…nieprzytomna…szybko przystąpili do działań ratujących jej życie i już mieli odjeżdżać gdy nagle kobieta w kartce odzyskała na chwile przytomność i cichutko szeptem zdążyła wyszeptać ”gdzie moje dziecko?…”…Wiki nagle olśniło…tysiące myśli przebiegło jej przez głowę…”…dziecko?…jakie dziecko?…czyżby tam było jeszcze jakieś dziecko?…” zdążyła tylko do kierowcy karetki krzyknąć „poczekaj”…sama zaś wybiegła i szybko podbiegła do rozbitego samochodu…nigdzie jednak nie mogła znaleźć żadnego dziecka…aż nagle w pobliskich krzakach zobaczyła opatulone w kocyk niemowlę…wzięła je szybko na ręce i sprawdziła czy oddycha…było wymarznięte ale oddychało…pobiegła wiec szybko do karetki…gdy wchodziła załoga od razu poinformowała ją że kobieta zmarła…robili wszystko…miała jednak za dużo obrażeń…Wiki pokazała im dziecko i powiedziała „teraz je trzeba ratować…”…bała się…była opanowana jednak czuła jak jej serce coraz mocniej bije…choć pracowała już jakiś czas i miała do czynienia z różnymi sytuacjami…tym razem jednak, znów odczuwała strach…to był ten sam olbrzymi strach co 2 lata temu w górach…wiedziała jednak, że będzie walczyć do końca o to maleństwo…a każdy jej ruch, każda czynność była niczym modlitwa wzniesiona do Boga…modlitwa o życie…
…dziecko zostało uratowane…wrócili do stacji…wszyscy położyli się spać ona jednak nie mogła zasnąć…myślała o tym maleńkim dziecku …co z nim będzie dalej?… o tym jak się potoczą jego losy…i o tej rodzinie która zginęła…myślała też o swoim życiu i o tym jak wygląda przez ostatnie 2 lata…i nagle wróciły do niej wspomnienia…wspomnienia z gór…i z wyprawy, która zmieniała jej życie…i tak stała przed stacją patrząc jak białe patki śniegu spadają z nieba…czuła jak niektóre z nich obsypują jej twarz i wtapiają się w łzy które spływały jej po twarzy…wiedziała, że nie może tak dalej żyć…że musi wrócić po serce…musi wrócić po serce które zostało gdzieś tam w górach… 2 dni później Wiktoria była już w Himalajach…jej rodzina nie wiedziała gdzie wyjeżdża…nie chciała bowiem ich martwić…nie chciała też by przeżywali to co przeżywali 2 lata wcześniej…pobliska wioska tuż u stóp najpiękniejszej rzeczywistości jaką widziała…znów tam stała…tym razem sama…ale wiedziała że musi wyruszyć…wyruszyć w góry…i odnaleźć serce… serce, które wtedy tam zostało…szykowała cały sprzęt…buty, liny, haki, raki…i tak pakując to wszystko przypomniała sobie jak razem z Piotrem wyruszali w góry …i jaka wtedy była szczęśliwa…oboje bowiem spełniali ich wspólne marzenie…łzy stanęły jej w oczach…ale przełknęła ślinę…i pakowała się dalej…miała wszystko, wszystko prócz radości którą wtedy posiadała…czekała więc do rana…by o świcie wyruszyć na szczyt, który zmienił jej życie…położyła się więc spać…była zmęczona ostatnimi dyżurami i daleką podróżą…i o dziwo szybko zasnęła…zapadając w głęboki sen… śnił się jej Piotr… po dwóch latach znów jakby na nowo ujrzała jego roześmianą twarz…czuła że jest blisko…tak blisko jak wtedy gdy trzymał ją za rękę…i ona wpatrzona w jego piwne oczy czuła jakby unoszona lekko na wietrze znów miała skrzydła…lecz nagle ten cudny sen został przerwany…Wiki obudził jakby płacz dziecka…zerwała się na równe nogi nasłuchiwała skąd dochodzi płacz…pomyślała jednak, że to pewnie jakieś urojenia…jest w końcu wysoko górach, a tym bardziej po ostatnim dyżurze jest chyba jeszcze przewrażliwiona…płacz jednak nie ustępował a ona wciąż go słyszała…ubrała swoją kurtkę, buty, czapkę i rękawiczki i wyszła na zewnątrz…było jeszcze ciemno choć łuna księżyca rozświetlała noc…postanowiła pójść za płaczem dziecka…choć realnie wydawało się jej to nie możliwe by tu w górach przy takiej niskiej temperaturze gdzieś tam dochodził płacz dziecka…wbrew jednak swoich przypuszczeń poszła za głosem ,który im wyżej szła w góry tym wydawał się jej bliższy…była już dość wysoko i poczuła się zmęczona…pomyślała że odpocznie na chwile…wtedy spojrzała na siebie i zobaczyła, że wyruszyła w góry bez żadnego sprzętu bez odpowiedniego stroju…spojrzała też za siebie by zobaczyć skąd przyszła…nie widziała jednak żadnych swoich śladów które przyprowadziły ją w to miejsce…postanowiła że musi wrócić, że tak nie może zakończyć się jej podróż… nie wiedziała jednak w którą stronę pójść… spojrzała na księżyc jakby chciała prosić go by wskazał jej drogę…jednak cisza ogarnęła wszystko…nie słyszała już nawet płaczu dziecka…szła wiec prosto przed siebie w nadziei, że idzie dobrą drogą…po jakimś czasie czuła się jednak tak zmęczona że postanowiła odpocząć…czuła jak jej palce od stóp stają się lodowate…zamknęła na chwile oczy…i wróciło do niej wszystko…to jak wspinali się razem z Piotrem…i jacy byli szczęśliwi…i to jak w jednej chwili świat wypadł jej z rąk…to jak w jednej chwili czuła, że straciła wszystko…wielki huk…i lina którą byli do siebie przywiązani…i to jak szybko spadał w dół…a ona za nim…zdążyła jednak wbić hak…i zatrzymali się…czuła jak mocno bije jej serce…wiedziała bowiem, że na tym haku wisi ich życie…spojrzała na Piotra który wisiał poniżej…z drżeniem w głosie powiedziała „podaj mi rękę …”…on jednak odparł „..lina nie utrzyma nas oboje…”…czuła jakby cały jej świat był w jej ręce…zdążyła tylko powiedzieć „nie pozwolę Ci spaść…” …on odparł „wiem…” …wtedy wciągnął się jakby chciał jej podać swoją dłoń on jednak szybkim ruchem przeciął linę…zdążyła tylko krzyknąć „Piotr nie…” …i widziała jak spada w przepaść …przepaść, która była niczym otchłań…spadał…spadał a razem z nim spadały wszystkie ich plany, marzenia i wspólne pasje…spadał a tuż za nim jej łzy…a potem tylko cisza…ta głucha ogromna cisza…i góry…które zabrały cały jej świat…
ocknęła się…czuła jak zimno przeszywa całe jej ciało…nie miała siły by wstać…pomyślała, że umrze…że wróciła tu w góry po swoje serce…i zamiast je odnaleźć…chyba zostanie tu na zawsze… znów pomyślała o Piotrze…że jest tak blisko niego…aż nagle zobaczyła jakąś świetlistą łunę, która zbliża się do niej…wtedy już wiedziała, że pewnie umiera…i to anioł przeszedł po nią…zawsze bowiem przed swoją śmiercią chciała spotkać anioła…przez całe bowiem życie tak mocno w nie wierzyła…tajemnicza świetlista postać zbliżała się do niej…znów poczuła jak bije jej serce…gdy owa postać stanęła przed nią…Wiki zapytała „czy jesteś aniołem i przeszedłeś po mnie…?”…usłyszała lekko przyciszoną ale pełną spokoju i dostojeństwa odpowiedzieć : „…jestem mnichem z Tybetu…”…Wiktoria pomyślała co on tu robi ale nie miała siły by zapytać…On jednak zaczął mówić…”…pomogę Ci wrócić…znam te góry…”…Wiktoria przyglądała mu się uważnie…był stary…miał długa grubą płachtę…na szyj jakiś medalik któremu przypatrywała się dłuższą chwile…to był wizerunek anioła ze srebrnymi skrzydłami…i lampę którą trzymał w jednej dłoni…to ona dawała ten świetlisty odblask…po chwili rzekła…”…po dwóch latach wróciłam tu w góry…wróciłam po swoje serce…” …On spojrzał jej głęboko w oczy i jakby prześwietlając ją całą rzekł…”…tak wiele ludzi zostawia gdzieś w swoim życiu serce…ty zostawiałaś je tu w górach dwa lata temu…a potem żyłaś…żyłaś ale jakby już bez życia…żyłaś ale bez serca…robiłaś wiele rzeczy, aby stłumić w sobie ból…by zapomnieć…poświęcałaś się wielu sprawom,…i choć wkładałaś w nie wiele sił i wiele pracy nie było w nich twojego serca…robiłaś to wszystko by zapełnić pustkę, która znalazła się w twoim życiu…pustka po twoim sercu które zostało tam wysoko w górach…ludzie w różnych momentach życia zostawiają swoje serce…a potem często przez wiele lat żyją bez serca…niektórzy żyją tak przez całe życie…i choć czasem wydaje się że niby żyją bo robią tak wiele, poświęcają się w pracy, w domu, kochają…to jednak często to tylko wypełnianie pustki po sercu które zostawili gdzieś tam w pewnej chwili swojego życia…poznałem ludzi którzy poświęcali się swojej pracy…była ona dla nich prawie całym światem, często byli to specjaliści w swojej dziedzinie, jednak nie byli szczęśliwi,…bo praca zajęła miejsce ich serca… poznałem też ludzi, których życie opierało się na ustawicznej zabawie i choć na pozór zawsze byli uśmiechnięci to jednak nigdy tak naprawdę nie wiedzieli co to prawdziwe szczęście…bo zamiast serca mieli maski, które zakładali w zależności od okoliczności… poznałem też ludzi którzy uciekali przed samotnością,… znajdywali sobie kolejne osoby, które miały wypełnić pustkę ich serca…i wciąż mówili jak to bardzo kochają, a tak naprawdę to był tylko ich własny egoizm, który chciał zapełnić pustkę po ich sercu…poznałem ludzi…
…ten płacz dziecka, które słyszałaś w górach…to był Twój własny płacz…słyszałaś płacz swojego serca…Twoje życie zatrzymało się tu w górach…w momencie gdy zginął ten którego kochałaś…ale Ty przeżyłaś…wiec by Twoje życie miało sens musisz mieć serce i żyć sercem…nie tylko fizycznym,…bo fizycznie możesz żyć… ale w pełni możesz żyć tylko wtedy gdy Twoje serce będzie żyło…a będzie żyło wtedy gdy będzie w nim Miłość… prawdziwa Miłość, która jest sensem ludzkiego życia…”
…to były ostatnie słowa mnicha które usłyszała…potem tylko czuła jak bierze ją na swoje ramiona i niesie…ocknęła się bazie z której wyruszyła…początkowo myślała, że to tylko sen…ale czuła jeszcze bolące stopy…spała kilka dni…po ocknięciu od raz zapytała o mnicha gdzie jest i czy może go zobaczyć…mężczyzna stojący obok niej zdziwiony zapytał „..ale jakiego mnicha?…” …w tych okolicach nie widziano tybetańskich mnichów od ponad 50 lat…” „…więc jak się tu znalazłam..?” usłyszała odpowiedź „znaleziono panią wycieńczoną i wymarzniętą przed drzwiami tutejszej bazy…widocznie nie miała pani już nawet sił by otworzyć drzwi…”…Wiktoria…chciała jeszcze coś powiedzieć…ale pomyślała, że pewnie i tak nikt jej nie uwierzy w to jak tam wysoko spotkała mnicha, który uratował jej życie…i który pozwolił odnaleźć jej własne serce…Wiki nie wchodziła już na szczyt, na który chciała wejść razem z Piotrem dwa lata temu…i na który chciał wejść teraz po to by wrócić po swoje serce, które wtedy tam zostawiła …nie wchodziła ponieważ odnalazła już swoje serce…zrozumiała, że tylko wtedy gdy jej serce będzie wypełniała Miłość… i to Miłość będzie źródłem wszystkiego, będzie mogła prawdziwie żyć…
…lecąc samolotem do domu…patrzyła na poniższe miasta i wsie…i myślała o tym jak wielu ludzi żyje bez serca…pomyślała …czy uda im się kiedyś wrócić po nie?…w jednym momencie sięgnęła do kieszeni i zobaczyła medalik anioła…ten sam, który miał na sobie mnich…wtedy w sercu powiedziała sobie „…skoro mnie się udało to każdemu może się udać…”
…z najlepszymi świątecznymi życzeniami…
- Paulina-