Tegoroczne lato obfituje w interesujące pomysły na zagospodarowanie wakacyjnego czasu aktywną rekreacją. Na forum KKTA pojawiają się relacje z różnych przedsięwzięć, w których uczestniczą nasi klubowicze. Kontynuując ten wątek, z przyjemnością publikuję wpis dokumentujący pieszą wycieczkę wzdłuż polskiego wybrzeża Bałtyku. Pomysłodawcą i uczestnikiem tego przedsięwzięcia jest Tomek Ściubidło, który był praktycznie pierwszym klubowiczem KKTA, biorącym udział w otwierającym działalność Klubu rajdzie rowerowym do Czernej. Wtedy z ks. Jackiem wyjechały tylko trzy osoby (relacja była zamieszczona w 2006 roku ). Obecnie wyruszył sam i tak zaplanował swoją wyprawę :
W najbliższą środę (25.07.2012) planuję wyjazd z Lublińca o 8.50 do Świnoujścia (pociąg bezpośredni). Tam chcę rozpocząć długi, morski spacer polską plażą, począwszy od niemieckiej granicy. Cała ta wycieczka ma mieć charakter bardziej rekreacyjno-turystyczny niż wyczynowy, dlatego mam zamiar pokonywać dziennie odcinki ok. 25.-kilometrowe. Nie korzystać z pensjonatów lecz spać „w terenie”, na bieżąco uzupełniając zapasy wody i pożywienia w pobliskich miejscowościach. Trasa zasadniczo ma prowadzić plażą, skręcając tylko w miarę potrzeby w głąb lądu. Wyjątek może stanowić odcinek poligonu wojskowego Jarosławiec – Ustka, ponieważ jeśli nie uda się uzyskać pozwolenia, trzeba będzie ominąć go szlakiem turystycznym – z dala od Bałtyku.
Plan minimum to Świnoujście – Hel, jednak jeśli Bóg da i starczy sił, zdrowia oraz wytrwałości, to możliwe, że pokuszę się o plan maksimum ;) …. czyli do Piasków, pod rosyjską granicą.
Na chwilę obecną zanosi się, że całą trasę będę szedł sam. W razie gdyby ktoś miał podobne marzenie do tego mojego, które planuję niebawem zacząć realizować, można będzie się w dowolnym momencie dołączyć, jak i odłączyć. Przy opcji z noclegiem trzeba tylko pamiętać o śpiworze, karimacie i gdy pogoda będzie niepewna – namiocie (ja ze względu na praktyczność i wagę mam jednoosobowy) – Tomek.
Ps. Termin wyjazdu w razie potrzeby mógłby ulec zmianie o kilka dni, podobnie jak długość dziennych odcinków. Trasa jednak raczej pozostaje stała, a kiedy już ją rozpocznę i zdrowie oraz pogoda dopiszą, nie planuję kilkudniowych postojów.
Tomek Ściubidło
Wyprawa zakończyła się pełnym powodzeniem i można było ją śledzić w codziennie przesyłanych MMS-ami newsach (wpisy są nadal dostępne). Dziękuję za możliwość publikacji tego interesującego dziennika wyprawy. Jak widać z zamieszczonych w nim wpisów, cel został osiągnięty, a plan zrealizowany w najbardziej wymagającej opcji. Gratulujemy i podziwiamy za hart ducha, wewnętrzną dyscyplinę i strategię całego przedsięwzięcia. Trochę zazdrościmy tych malowniczych zachodów słońca i szumu morskiej toni, ale na zachętę, dla chcących powtórzyć taki „spacer”, lub co najwyżej nacieszyć oczy widokami, które mu towarzyszyły, Tomek Ściubidło przygotował autorska galerię fotografii, do obejrzenia której zaprasza.
A poniżej relacja z wyprawy (od ostatniego), nadsyłana kolejnymi MMS-ami :
11 sierpnia, poranek - Pół nocy padał deszcz. Rano jednak przestało padać i wcześnie wyszedłem. Później był piękny wschód słońca i niedługo po nim, w okolicach godziny 6.00, doszedłem do rosyjskiej granicy.(to gdzieś tutaj – przyp KP). A WIĘC UDAŁO SIĘ ! :) Jeszcze tylko ostatnia kąpiel w morzu przy porannym słoneczku i „odwrót”. Po chwili jednak zjawia się straż graniczna i…mijamy się bez słowa. Idę więc do wioski i po 20 min.znów straż. Tym razem próbuję numeru „podróż za 1uśmiech” :) Udało się. Więc tym sposobem, za chwilę wsiądę w PKS do Gdańska, a dalej w pociąg do Częstochowy. Podsumowując, to bardzo udany wypad. Myślę, że jak najbardziej było warto.W nogach (muszę to dokładniej policzyć, ale tak w przybliżeniu) sporo ponad 500 km. Szczerze mówiąc, nie czuć tego aż tak bardzo. Nie umiem tego wytłumaczyć, ale mimo znacznie mniejszej ilości snu, organizm bardzo dobrze się tutaj regeneruje. Wieczorem kładę się „padnięty”, a rano znów można śmiało iść. A koszty – całość, razem z dojazdami i jedzeniem, wyniosła mnie ok. 400-500 zł ! – za 2,5 tygodnia nad morzem ;p
10 sierpnia, wieczór - Do połowy zalewana przez fale plaża, huczące morze, świszczący wiatr i przetaczające się przez niebo gęsto ściśnięte altocumulusy – w takiej scenerii odbywała się moja dzisiejsza droga. Dodatkowo dla Zatoki Gdańskiej wydano komunikat meteorologiczny : „ostrzeżenie przed silnym wiatrem i sztormem”. Był to pod względem pogody chyba najciekawszy dzień cały wyjazd. Długo dziś szedłem aby nie zostawiać sobie zbyt wiele na jutro. I na ostatnim noclegu śpię przed Piaskami, a do granicy szacuje, że mam ok.8km. Taki sobie kawałek do śniadania ;) Może jeszcze kilka kilometrów bym zrobił. ale pod wieczór deszcz zaczął swoją „zabawę w chowanego”. Mając już dość tej zabawy i czując, że akumulatory mojego organizmu są na wyczerpaniu, udałem się do lasu i leżę w tej chwili gotowy do snu ;) (gdzieś tutaj – przyp KP)
9 sierpnia, późny wieczór – Jeszcze pod koniec nocy dotarłem pod prom na Wyspę Stogi. Musiałem jednak poczekać do 6.00 na pierwszą przeprawę. Później już prosto na Westerplatte. Dla mnie, to o wiele więcej niż kawałek ziemi z wielkim pomnikiem, więc nie żałowałem „straconych” godzin i kilometrów. Zawsze myślałem, że było tam kilku żołnierzy w dobrym bunkrze. Okazało się jednak, że moja okrojona szkolna wiedza jest bardzo uboga,a bohaterstwo obrońców przewyższało moje najśmielsze wyobrażenia. Teraz już jako-tako rozumiem tą bitwę (również w okopach i drewnianych umocnieniach). W końcu jednak trzeba było przestać zwiedzać i… tu pojawia się „mały” problem. Jak dostać się na Wyspę Sobieszewską. Otóż, trzeba najpierw iść 10 km wzdłuż ruchliwej trasy do Stogów na nowy most linowy i dalej do rafinerii, a potem kilka kolejnych km do Sobieszewa, na most zwodzony. Następnie mamy już bardzo ładny kawałek plaży do Świbna i po 2-giej już dziś przeprawie promowej, idziemy w Mikoszewie wzdłuż Wisły, do jej ujścia w rezerwacie „Mewia Łacha”,za którym śpię. (gdzieś tutaj – przy KP)
8 sierpnia, wieczór – Zatoka Gdańska, to już inny teren – jak najbardziej myśli łączą ją z Bałtykiem. Po dotarciu do Gdyni, przechodziłem obok torpedowni, a dalej musiałem obejść port, który jest zamknięty dla przeciętnego Kowalskiego.Trzeba iść dobre 8 km wokoło. Jednak widoczne zza ogrodzenia wielkie żurawie i kontenerowce robią wrażenie. Po zrobieniu owych 8 km uświadomiłem sobie, że szedłem przez centrum z całym praniem rozwieszonym na plecaku (i nie chodzi tutaj tylko o podkoszulek ;p ). Następnie dotarłem do jedynej, małej części portu udostępnionej turystom i mogłem tam zobaczyć piękny okręt wojenny „ORP Błyskawica” oraz ogromny polski żaglowiec „Dar Pomorza”. Następnie mijałem wysoki klif w Orłowie i molo w Sopocie. Ostatecznie doszedłem blisko ogrodzenia stoczni (gdzieś tutaj – przyp KP) i jutro od samego rana rozpoczynam manewry wielkiego omijania, które zakończą się dopiero po minięciu „przekopu” Wisły. Będę chciał jednak „po drodze” (tak naprawdę to bardzo nie po drodze) zobaczyć Westerplatte.
7 sierpnia, wieczór - O 4-tej rano przywitał mnie deszcze i w zasiewie razem ze słońcem, bawił się aż do końca dnia w „kotka i myszkę”. Ten dzień to była kolejna surowa weryfikacja moich wyobrażeń o Zatoce Puckiej. W niczym nie przypominała mi morza. Cały czas czułem się jak nad wielkim jeziorem. Brak plaży i fal (mimo wiatru), dużo trzciny, wysokich traw, niedostępnych brzegów, które trzeba było obchodzić. To wszystko tworzyło dziś mały labirynt ;) Dopiero od miejscowości Reda (gdzieś tutaj – przyp. KP) (tuż za którą swoją drogą śpię), tu gdzie niebawem będzie zaczynać się Zatoka Gdańska, krajobraz ma charakter bardziej morski. Jako rodzynek odcinka, mogłem przejść przez Rezerwat Beka, który jako dziecko marzyłem zobaczyć.
6 sierpnia, wieczór - Jakże inny jest półwysep od strony Zatoki Puckiej. Po ominięciu terenu wojskowego, następuje piękna, wąska i dzika plaża. Dla wczasowiczów pewnie mało ciekawa, ale dla turysty to zupełnie inny obraz. Po kilku kilometrach, mamy do ominięcia rezydencję prezydenta i czar pryska. Potem to już tylko ciągle : nauki wszelkiego rodzaju wodnego serfowania, wypożyczalnie sprzętu, trzciny nie do przejścia, malownicza droga rowerową, pola namiotowe i kempingowe. Inaczej mówiąc – trasa nie do pieszej wędrówki. Większość więc dzisiejszej drogi, to spacer leśnym, niebieskim szlakiem lub betonowym chodnikiem. Mimo wszystko bardzo ciekawy odcinek. Na dodatek natura była hojna i zastawiła nam stół borówką czarną i brusznicą, malinami, jeżynami i dziką czerwoną porzeczką :) Widzieliśmy też kilka stanowisk rzadkiego mikołajka. O 18-tej pożegnałem się z Pawłem, a sam dotarłem za Władysławowo, gdzie, śpię (gdzieś tutaj – przyp. KP) na łące przy koncercie przyrodniczym…
5 sierpnia , późny wieczór – Huraaa – Hel, udało się !!! Dziś wykonany plan minimum. Późno po południu dotarliśmy na najdalszą część półwyspu. Wcześniej jeszcze mijaliśmy imponujący bunkier przed Jastarnią, a w Juracie, na długiej przerwie, była możliwość iść do kościoła. W ostatnim czasie stało się chyba standardem, że rano jest tak gorąco, iż niemal nie da się chodzić, a po południu zaczyna się chmurzyć, aby wieczorem padał deszcz. Tego dnia jednak były silne opady i burzę, więc nocleg mamy bardzo nietypowy (gdzieś tutaj – przyp KP). Paweł miał jechać do domu ale zostanie dzień dłużej. A ja… ja się wahałem, chciałem nawet przez chwilę wracać z Pawłem, ale postanowiłem iść dalej. Poza tym, po długiej przerwie mogłem tego dnia „uruchomić klimę”, czyli boso chodzić po wybrzeżu :)
4 sierpnia, późny wieczór – dzisiejszy dzień był nadzwyczaj kontrastowy. Po obejściu kilku kłopotliwych ujść rzeczek, co chwila mijaliśmy plażę o całkowicie różnych obliczach. To szeroki piasek, to wąsko i pełno brzydkich falochronów z kamieni i metalowej siatki. Po chwili piękne klify i liściaste lasy – to znów koparki i stalowe zardzewiałe rury. Wodorosty i sinice, a na koniec wspaniała czysta woda. Uczucia można więc mieć bardzo pomieszane.W takiej zmiennej atmosferze minęliśmy najdalej na północ wysunięty punkt Polski – przylądek Rozewie, a wieczorem dotarliśmy do Chłapowa – pierwszej miejscowości na półwyspie helskim (gdzieś tutaj – przyp KP). Paweł przez te kilka dni też już zdążył „wyhodować” kilka pęcherzy i wspólnie doszliśmy do wniosku, że tutejsze tereny są gorsze dla stóp, niż te na górskich szlakach :p Do tego wszystkiego, dodatkowo udało się nam spotkać 2 razy znajomych (raz planowo, a raz przypadkowo). Bardzo miło kogoś rozpoznać na drogim końcu Polski :)
3 sierpnia, wieczór - Dziś udało się dotrzeć do Dębek. Czyli to oznacza, że jeśli jutro nie będzie przez cały dzień padać, powinniśmy wejść na Półwysep Helski. Ale z tym może być różnie, ponieważ nastąpiła zmiana pogody i po południu przyszedł deszcz. Z tego też powodu, już od godziny mamy z Pawłem rozbite namioty. Czas jednak w towarzystwie bardzo szybko i przyjemnie mija. Nawet nie wiadomo kiedy przyszedł wieczór. Jeśli chodzi o moje odczucia to dziś, po 9 dniach drogi, naprawdę nie odczuwam monotonii. Rozpoczynając ten cały wyjazd obawiałem się o to, ale okazuje się jednak, że nasze wybrzeże jest ciekawe i mocno zróżnicowane. Tak na zakończenie warto zaznaczyć, że 3 km od nas znajduje się dawna, polska granica, ustanowiona po 1 wojnie światowej (gdzieś tutaj – przyp KP).
2 sierpnia, wieczór - Dzisiejszy długi odcinek wydm gdzie brak jakiegokolwiek cienia trzeba było rozegrać taktycznie. Dlatego też powitałem słońce już podczas marszu, a przed 10.00 udało się dotrzeć do lasów będących przedsionkiem Łeby. Gdy człowiek tak idzie pustą plażą i patrzy daleko przed siebie, łatwo można się poczuć jak książkowy Robinson Crusoe :) Po południu definitywnie pożegnałem się ze Słowińskim Parkiem i poszedłem na PKP do Łeby. A tam niespodzianka. Dziś dołączył do mnie kolega z Częstochowy. Pawła część osób zapewne kojarzy z kilku wyjazdów KKTA (głównie rowerowych). Znamy się od dawna, więc myślę, że bez problemu wspólnie przez następnych kilka dni dojdziemy do Helu. Humory dopisują. A w tej chwili śpimy za Łebą (gdzieś tutaj – przyp. KP), w Pawła namiocie, który ma cudowną rzecz – moskitierę.
1 sierpnia, wieczór - W nocy deszcz, więc musiałem awaryjnie rozbić namiot. A od rana powrót pogody dla plażowiczów. Ja po ostatnich dwóch ciężkich odcinkach, tak jak zakładałem, postanowiłem dłużej pospać.Dlatego wyszedłem dopiero po 9.00. I tu niespodzianka – trzeba odwrócić mapę.Więc do Helu już mniej niż połowa :) Na początku dnia, po raz kolejny mogłem podziwiać już znajome, piękne, wysokie klify, porośnięte bukowym lasem w pobliżu Poddąbia.W południe pracę gospodarcze: pranie, suszenie, szycie i…czyszczenie czekolad z konserwy rybnej (do ciasnego plecaka jednak lepsze bez własnego otwierania :p ). Okazało się też, że konieczny jest bandaż na prawą stopę. Niby nic poważnego, ale smutno na myśl, że na razie „mam szlaban” na bose spacery. Na pocieszenie przypominam sobie jedną z ofert gastronomicznych, sprzed kilku dni – zestaw: zupa + piwo :) Myślę, że konkurencja nie miała szans ;p W każdym razie pod wieczór wchodzę do Słowińskiego Parku Narodowego (gdzieś tutaj – przyp. KP), a o zachodzie słońca kończę dzień i znajduje nocleg. Dobranoc.
31 lipca, późny wieczór – W nocy wiało i bez deszczu – czyli idealnie.A rano po zjedzeniu śniadania, razem z Wojtkiem, powolnym, spacerowym tempem udaliśmy się do Jarosławca.Tam musieliśmy się rozstać, bo każdy od tego miejsca miał już inne, wcześniej ułożone plany. Ja postanowiłem spróbować jeszcze raz postarać się o pozwolenie przejścia przez poligon – tym razem na wartowni. Niestety dowiedziałem się, że przyjechali komandosi z Lublińca i będą mieć przez najbliższe 10 dni ćwiczenia połączone ze strzelaniem. Więc rozpocząłem dość długą drogę okrężną w głębi lądu. Było ciekawie bo droga prowadziła przez małe nadmorskie wsie, ale na tyle odległe od Bałtyku, że nie mogłyby się utrzymywać z turystyki. Po drodze wszedłem do województwa pomorskiego i zorientowałem się, że nie ciągnie się już za mną smuga dymu po niedzielnym ognisku ;) A kiedy w końcu dotarłem do Ustki zaczęło przez 2h padać, grzmieć i błyskać.Postanowiłem to przeczekać pod dachem i dlatego dopiero teraz jestem na noclegu… (gdzieś tutaj – przyp. KP). Ależ urozmaicony dzień :)
30 lipca, wieczór – No i ognisko się udało. Rano obudził mnie…dzik. Ale taki dziki, nie jak te na Helu. Jak tylko mnie usłyszał, to uciekł. Jednak postanowiłem szybko się stamtąd wynosić. W drodze odkryłem, że pobliskie lasy obfitują w czerwoną porzeczkę i oczywiście nie miałem nic przeciw tym darom natury :D Później była długa trasa – zdecydowanie za długa, bo słupek pokazuje „267″. Dziś jednak spotkałem kompana i szliśmy od południa wspólnie, dochodząc razem na nocleg za Darłówko (gdzieś tutaj – przyp. KP). A pogoda – cały przegląd meteorologiczny. Rano w swetrze i wełnianej czapce, potem mocne słońce i do wody dla ochłody, a na koniec burzę w oddali i silny wiatr szkwali :) Chmury wiszą ale ryzykuje i śpię na świeżym powietrzu – najwyżej będzie nocna operacja rozkładania namiotu. Najważniejsza informacja dnia jest taka, że nie udało się uzyskać zgody na przejście poligonu wojskowego. Więc jutro czeka mnie pewnie początek odcinka lądowego…
29 lipca, wczesny wieczór - Przybrzeżny słupek kilometrowy pokazuje 303 (wczoraj 327). Nie mam pojęcia gdzie jest „0″, bo żadnym sposobem mi to nigdzie „do równego” nie wychodzi :p . W praktyce jednak jestem nieco przed Mielnem (gdzieś tutaj – przyp KP). Dzisiejszy dzień można by nazwać dniem falochronów. Licząc z tymi wczoraj wieczorem, to minąłem ich pewnie kilkaset ! A pogoda… jak dla mnie fajna – silny wiatr, duża fala i mocno wzburzone morze. Jedynie deszcz „w kółko” tylko pada i przestaje. Nie opłaca się więc wcale ściągać peleryny. Poza tym plan standardowy – marsz wcześnie rano i wieczorem, z długa przerwą w środku. Jedyną różnica, że dziś w przerwie chowałem się nie przed palącym słońcem, ale przed największym deszczem. Nocleg pierwszy raz pod namiotem i na dodatek nieco od Bałtyku (będzie pierwsze ognisko). Pozdrawiam wszystkich czytających moja relacje, bo jak zapewnia p.Krzysiek niektórym się to podoba. Ps. A tych co im się nie podoba – też pozdrawiam :)
28 lipca, wieczór – Co prawda, dopiero nocleg, ale najważniejsze, że udało się już dzisiaj być na Mszy niedzielnej. A za plecami zostawiłem Kołobrzeg i tym sposobem „pękła pierwsza setka” – oczywiście chodzi o kilometry ;) Po drodze była nieistniejąca już miejscowość Regoujście, gdzie konkurencja ze wspomnianego wyżej Kołobrzegu, chcąc pozbyć się portu sąsiadów, zatopiła w nim statek załadowany…kamieniami. Trzeba więc było przekopać nowe koryto rzeki Redy i dziś nie mamy jej oryginalnego ujścia. Przed południem nieco popadało, ale później znów mocno słońce zaświeciło, pozwalając na tworzenie widywanych codziennie rozmaitych tworów z piasku.(gdzieś tutaj przyp. KP)
27 lipca, późny wieczór – Niestety dziś nie ma zasięgu więc wiadomość dojdzie z opóźnieniem. Mimo moich obaw, poprzednia noc była bardzo spokojna :) Dziś, tak jak przewidywałem, bardziej luźny dzień. Pojawiły się też pierwsze pęcherze i bardzo mocno opalone wierzchnie części stup (wniosek – za dużo na boso, za mało w butach). W miejscowości Trzęsacz bardzo ciekawy zabytek obrazujący potęgę morza. Wieś z 1311 roku, w której wybudowano kościółek oddalony o 1800m od morza. Dziś została już tylko południowa jego ściana. Resztę zabrał Bałtyk…Dalej, mijając latarnie w Niechorzu, dotarłem na nocleg 5km za Pogorzelicami (to gdzieś tutaj – przyp. KP). Pod wieczór pojawiło się sporo chmur. Z ciekawostek – wyraźnie zauważalna różnica w zachodzie słońca spowodowana inna szerokością geograficzną niż w Blachowni. Tutaj słońce zachodzi ok 21.10, a teraz jest 15 min.przed 22 i bez problemu mogę jeszcze przeglądać mapę… Życzę powodzenia wszystkim wybierającym się jutro w Tatry ;)
26 lipca, wieczór – Dziś już na miejscu noclegu. Jak na razie największym problemem jest…spanie.Sam nie wiem, czy ostatniej nocy w ogóle usnąłem.Pamiętam tylko, że przez całą noc tłukłem komary a o 5rano zebrałem się, bo stwierdziłem, że takie „spanie” nie ma sensu. Mimo wszystko udało się nieco nocy nadrobić za dnia :) I ruszyłem dochodząc po kilku kilometrach do Międzyzdrojów. Zrobiłem zapasy i zwiedziłem molo. Dalej mogłem podziwiać piękne klify i ogromne kamienie w Wolińskim Parku Narodowym, a po południu przekroczyłem mostem zwodzonym „Dziwnę”. Tym sposobem opuściłem wyspy. Teraz leże na trawce za Dziwnówkiem (to tutaj – przp. KP). Pogoda piękna ale niestety brak wiatru, więc noc będzie ciężka. Jutro pewnie nieco krótsza trasa bo dziś było trochę za dużo. Pozdrawiam ;)
25 lipca, późny wieczór – No i po spakowaniu ruszyłem. Plecak postawiony na wadze pokazywał 13kg. Jeśli doliczyć zapas wody i jedzenia na 2 dni przybędzie jeszcze jakieś 5. I tak właśnie będzie się już wahać jego waga – zależnie od tego, kiedy będę uzupełniał zapasy. Po niespełna godzinnym opóźnieniu pociągu, udało się dojechać na miejsce. Rozpocząłem marsz od niemieckiej granicy. Przy okazji dwa razy musiałem pokonać Świnę promem miejskim. W drodze powrotnej z wyspy Uznam na wyspę Wolin, obejrzałem port w Świnoujściu i mogłem podziwiać kilka dużych statków morskich. Teraz, już po pierwszej bałtyckiej kąpieli w tym roku, leżę w śpiworze i usypiam. Pogoda piękna, ale zdecydowanie za mało wiatru, bo z komarami nie da się dojść do porozumienia … :)