Szlakiem okolicznych krzyży i pamiątek historii

Krzyże wtopione w polski krajobraz jakże często znaczą miejsca dotknięte ludzkim cierpieniem. Najczęściej bywają symbolem bólu i pamięci. Zawsze są jednak znakiem zwycięstwa życia nad śmiercią, dobra nad złem. Wzywają przechodzących obok do chwili refleksji. Czasem wręcz proszą o modlitwę epitafijnym słowem pozostawionym na belkach. Wołają o pamięć a chrześcijanom przypominają kalwaryjską drogę Chrystusa.

KONICA MINOLTA DIGITAL CAMERA

Szlak kolejnej naszej rowerowej włóczęgi rozpoczął się jakby u jej kresu . Po dotarciu na przedmieścia Częstochowy stanęliśmy przed bogato zdobionym relikwiarzem skrywającym grudy ziemi z Golgoty, przesiąknięte Chrystusową Krwią. Stanęliśmy więc u stóp krzyża, w kulminacyjnym momencie męki i tej ostatniej – krzyżowej drogi. Obszerna kaplica obok domu zakonnego Misjonarzy Krwi Chrystusa skrywa tę relikwię.  Jej historia sięga dnia ukrzyżowania, kiedy jak głosi opowieść, rzymski żołnierz – Longinus, przebiwszy włócznią bok ukrzyżowanego doznał wewnętrznej przemiany i nawrócenia. Sięgnął pod krzyż, po grudę ziemi wilgotnej od krwi i ukrył ten cenny skarb wraz z gąbką nasączoną octem. Późniejsze dzieje tych pamiątek były burzliwe i ciekawe. Po setkach lat, cząstka uświęconej ziemi została przekazana powołanemu w XIX w przez św. Kaspra del Bufalo zakonowi Misjonarzy Krwi Chrystusa, którego siedzibę odwiedziliśmy. Brakło co prawda czasu na przejście z procesją usianej kapliczkami Drogi Siedmiu Przelań Przenajświętszej Krwi, ale mogliśmy poznać Sanktuarium, by następnym razem, w spokojniejszy czas udać się tutaj na eucharystię i modlitwę.

Kolejny napotkany w to niedzielne popołudnie krzyż to symbol czasów nam współczesnych. Stoi przy drodze łączącej Kamyk z Kłobuckiem. Na skraju działki zabudowanej nie wykończonym i dziś rozpadającym się budynkiem, pamiętającym wczesne lata siedemdziesiąte ubiegłego wieku. Cóż to za pomnik, że warto zatrzymać się i pod tym krzyżem odnaleźć jego dzieje. W okresie powstania styczniowego było to miejsce straceń. Powstańczej kaźni jakiej doznali z rąk caratu Polscy patrioci. Obok stała leśniczówka, której gospodarz postanowił drewnianym krzyżem pozostawić potomnym pamięć o tych wydarzeniach. Jego prawnuk pod koniec lat 60-tych XX wieku zdecydował z synami wznieść obok rozpadającego się ze starości powstańczego krzyża nowy, rodzinny dom. Rozpoczynając budowę,  sumienie i wiara kazały mu odnowić krzyż. Wzniósł ceglaną podmurówkę i osadził nowy. Wysoki, metalowy Chrystusowy Znak, który stoi po dzień dzisiejszy. Nie uląkł się nękania ówczesnych, tzw. komunistycznych władz, które rozkazały go zburzyć. Nie poddał się przesłuchaniom, aresztowaniom, fizycznemu znieważaniu. Krzyż stał, lecz człowiek ów stracił pracę i zdrowie. Miejscowe władze nie przyznając zezwoleń na zakup materiałów (takie to były czasy) spowodowały wstrzymanie budowy domu, który od roku 1972 straszy pustymi otworami okien, surowymi murami i walącym się stropem. Straszy pewnie sumienia tych co dziś stoją nad grobem a wtedy mieli w ręku władzę i kpili z Boga. Myśleli, że jak usuną polne i przydrożne krzyże wyrzekniemy się wiary. Sądzili, że zapomnimy.  Stoję pod tym, „pomnikiem zniewolenia sumień” w grupie młodych ludzi i widzę w ich oczach zaskoczenie. Tak było kochani. Przyjedźcie tutaj, do dzielnicy Smugi w Kłobucku. Dotkniecie i uwierzycie.

Zatem jesteśmy w miasteczku, które posiadało już swoją parafię w 1224 roku. To wcześniej niż Częstochowa (wówczas Częstochówka) a podobnie jak Mstów. Zmierzamy w stronę kościoła. W jego wnętrzu, na tęczowej belce ponad ołtarzem kolejny rozpięty na krzyżu Chrystus. Spogląda spod stropu umęczonym wzrokiem. Dopełnieniem patosu panującego w mrocznym wnętrzu jest fakt czternastoletniego sprawowania w tutejszej parafii urzędu proboszcza przez poznanego już w szkolnych podręcznikach Jana Długosza. Historyka i dziejopisarza a także kapłana. Kanonika Kapituły Krakowskiej, o czym w czasach mojej młodości zacne podręczniki wspominać nie raczyły. Spoglądając dalej, uwagę przykuwa wspaniała barokowa ambona, która kształtem łodzi przypomina o Piotrowej posłudze głoszenia Bożego Posłania. Obok, piętnastowieczny obraz Matki Boskiej – Kłobuckiej. Ukrytej na wzór Jasnogórskiej Czarnej Madonny za metalową kotarą, w centrum barokowego ołtarza. Jest gospodynią Sanktuarium, którego patronem pozostaje św. Marcin. Pewnie trzeba strzec takiej ikony, gdyż niespełna dziesięć lat temu złodzieje połakomili się na ten przedmiot kultu. Szczęśliwie dla wiernych zastali tylko kopię, gdyż dzień wcześniej oryginał dostarczono do pracowni konserwacji zabytków. Pozostała więc dalej, by czynić nawiedzającym ją łaski i cuda. Kończąca się wieczorna msza święta, pozwala na zwiedzenie wnętrza świątyni i indywidualną modlitwę. Za chwilę znów przyjdzie nam przemierzać senne o tej porze miejskie uliczki.

Historia Kłobucka sięga wieku XII-tego a jego dzieje splecione są z naszą blachowieńską przeszłością. Odczytujemy to w zapiskach o zamku, który dziś dostojnie restaurowany stanowi ozdobę dzielnicy Zagórze. Kłobuczański majątek stanowił przez wieki własność starostów Krzepickich, by w połowie XVII-tego wieku przejść w wieczystą dzierżawę jasnogórskiego zakonu Paulinów. Późniejsze rozbiory rzuciły majątek w ręce rodów pruskich z pośród których, ostatni  właściciel pałacu Christian von Hugwitz, minister spraw zagranicznych Prus, rozbudowuje posiadłość, kształtując obecną bryłę budowli. Już wówczas ziemie dzisiejszej gminy Blachownia w większości były własnością kłobuczańskiego dziedzica.

Przejeżdżamy bramę pałacowego parku i niemal ocieramy się o epizod z 1864 roku, gdy oficerowie powstańczej Armii Polskiej gen Langiewicza wykonują wyrok śmierci na kolejnym już dziedzicu tego majątku – Edwardzie Lemańskim. Kim był ten człowiek, zwany postrachem miejscowych, szydzący z przestróg i pouczeń miejscowego proboszcza, katujący swych poddanych, lekceważący wiarę i ojczyznę. Więcej przyjdzie nam zrozumieć w kolejnym magicznym miejscu naszej wycieczki. Opuszczamy pałac, zastanawiając się jak mogły w nim wyglądać spotkania rodziny Romanowych, wielkich imperatorów rosyjskiego cesarstwa, rodu, z którego pochodził ostatni właściciel tej posiadłości. Był nim Michał Romanow, brat straconego w pożodze rewolucji bolszewickiej cara Mikołaja II. Z pewną nostalgią, jako byli poddani wielkiego władcy a później po mariażu małżeńskim Natalii żony Michała z angielskim lordem Grey’em – potencjalni włościanie herbacianego magnata, zmierzamy obok zakrzewskiego zalewu w leśne ostępy.

Po krótkich poszukiwaniach w sosnowej mierzwie, pośród dziko porastającego lasu dostrzegamy rozpostarte ramiona kolejnego dziś krzyża. Jaką historię kryje w sobie ten znak postawiony z dala od ludzkich siedzib, daleko od rozstajów dróg ?. Czyżby równie daleko od ludzkiej pamięci ? Zagadkę zdaje się rozwiązywać inskrypcja, którą na pionowej belce, u podstawy, niewprawną ręką miejscowy cieśla postanowił pozostawić potomnym. Oto dowiadujemy się, że 6 września 1850 roku ginie w tym miejscu na polowaniu, Hieronim Lemański, niedoszły sukcesor niedawno poznanego majątku. Autor epitafium dopisuje : „od zabłąkanej kuli”. Niedoszły dziedzic odchodzi w wieku lat 21, żegnany z wielkim bólem przez ojca, który w nim, a nie w starszym synu Edwardzie widział przyszłość swego dziedzictwa. Czy zatem znaleźliśmy odpowiedź na zagadkę krzyża, który od 157 lat prosi o modlitwę za zastrzelonego w tym miejscu Hieronima ? Może jest nią krzyk sumienia brata, który jak gminna wieść niesie dopuścił się największej nikczemności a kula nie była tak zabłąkana. A zatem może to akt nadziei na przebaczenie. Stając w kręgu modlimy się za obu braci, bo krzyż to nadzieja, wybaczenie i miłość.
Krzyże, tak jak w życiu, towarzyszą nam nadal i dzisiaj. Kilka kilometrów dalej, na skraju leśnej polany kryją się trzy mogiły. Ich historia sięga lat ostatniej wojny i jest znakiem ludzkiego zniewolenia. Te leśne groby to miejsce, wiecznego spoczynku Jugosłowiańskich jeńców wojennych, których hitlerowcy zapędzili tutaj do budowy kolejki zwożącej drewno. Mieli odwagę spróbować ucieczki – nieszczęśliwej. Tęsknili do swych najbliższych. Do swojej ojczyzny. I zostali tutaj. Bezimienni. Bez nadziei, że syn czy ojciec staną tu kiedyś. Złożą dłonie i będą szeptać. Wieczny odpoczynek racz im dać Panie padło, z naszych ust. Bo pozostaliśmy my, którzy jeszcze pamiętamy i może jacyś uczniowie z pobliskiej podstawówki, którzy w listopadowe święta przyjdą tutaj uprzątnąć liście , usunąć gałęzie i zapalić symboliczną lampkę. A o pamięć coraz trudniej. Można to dostrzec przy kolejnym krzyżu stojącym przy drodze do Blachowni. Golce. Miejsce odpoczynku zdążających na Jasną Górę pielgrzymek. Dwa krzyże. Stary, zamieniony już w drzewo, pamiętający i znaczący miejsce straceń powstańców z 1830 roku , drugi – symbol męczeństwa z 1943 roku. W tym miejscu, gdzie dziś stoją, niemiecka żandarmeria wykonała wyrok na kilku okolicznych mieszkańcach. Żyjący jeszcze do niedawna krewni dbali o to miejsce. Odeszli i wraz z nimi powoli odchodzą w niepamięć ślady tych historii. Ten drugi, wojenny krzyż, pierwotnie drewniany, został w ubiegłym roku zamieniony na nowy, metalowy. Postoi dłużej. Trudno mu dziś będzie ponieść przesłanie tamtych dni, które dźwigał na sobie ten pochylony, stary. Z kapliczką zdobioną figurą Niepokalanej. Może ta romantyczna nuta przesadnie puentuje zastaną sytuację. Chciałbym się mylić. Zapraszam jednak do obejrzenia galerii zdjęć, w której ostatnie przedstawiają opisywane miejsce takim jak wyglądało dwa lata temu. Osądźcie sami.

Wracamy skrajem lasu skąpani w złocistej poświacie zachodzącego słońca. Może tak właśnie niemal dwa tysiące lat temu rozświetlone były uliczki i dróżki jerozolimskiej Via Dolarosy – ostatniej Chrystusowej drogi życia pośród nas. Potem już tylko Golgota i krzyż. Znak Bożej Miłości. Znak trwania i wierności, wiary i nadziei. Jak wiele znaczy dla ludzi i jakie niesie przesłania mogliśmy się dzisiaj przekonać. A przecież byliśmy tego popołudnia w tak na pozór banalnych okolicach. Otwórzmy szerzej oczy na naszą przeszłość. Na historię maleńkiej ojczyzny. Nauczmy się czytać znaki i być wrażliwym na symbole ludzkiej pamięci. Zdążając do wiecznego szczęścia musimy ponieść swój krzyż. Bo przecież i On stanie kiedyś wbity w grudy cmentarnej ziemi, by i po nas pozostał jakiś znak.

Share Button
Ten wpis został opublikowany w kategorii KKTA z euronet.net.pl, Starsze wpisy. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz