Z każdym dniem bliżej i bliżej. Idzie krok w krok. Czyha. Nie wybiera mroku nocy i krętych ścieżek. Jest pewna swego żniwa. Śmierć. Wobec niej bogaci i biedni, mędrcy i ci, którym granice intelektu zakreśla świat kolorowych gazetek, pozostają równi. Nie puka do drzwi i nie czeka aż ją wpuszczą. Jest wciąż z nami i krąży pośród nas. A my, żyjemy tak jakby była mitem. Gdy zaś dotyka naszego świata destrukcyjną mocą, jakże często przychodzi szeptać: „spieszmy się kochać ludzi, bo tak szybko odchodzą”. I po chwili refleksji, znów zapomnienie. Ale ona jest. Jak niebo i piekło, do których poza swe wrota powiedzie człowieka.
Listopadowy czas skłania do refleksji. Wzywa do rachunku sumień. Zaprasza w progi kościoła. A tam, zadumę potęguje mrok wypełniający świątynię. Świadomość szuka postaci, których dostrzec nie zdoła. Myśl krąży wokół symboli sakramentalnych łask i znaków drogi ziemskiego wędrowania. Przebijając szarość nocy postrzega smukła bryłę chrzcielnicy. Poniżej, na zimnych, kamiennych płytach podłogi, ostatnie miejsce jestestwa – trumna. Duża, sosnowa. Obok maleńka, bielejąca wyrzutem rozpaczy. Panie, dlaczego? Dalej – dębowa. Prosta i zwyczajna. Jak życie. I choć to tylko zaduszkowa scenografia zdobiąca mury parafialnego kościoła, budzi sumienie z letargu. Za chwilę, zacznie słowami płynącymi w przestrzeń uderzać w serca. Prowokować do sądu nad samym sobą. Wyzwalać wspomnienia niczym pożółkłe fotografie wypadające z rodzinnego albumu. Wspomnienie materializuje słowo. Brzmią zapisane pamięcią nazwiska pedagogów, strażaków, księży, organistów. Litania dusz. Zaduszkowe wypominki. Wy już jesteście po tamtej stronie życia. A my, z mozołem do was zmierzamy. Wierzymy, że wyciągniecie ku nam ręce, gdy śmierć stanie na naszej drodze. A dziś spoglądając w zadumaniu na poetycką inscenizację czujemy kruchość materii. Tej, co nazywamy życiem, które tak szybko może dobiec kresu. I o nim za chwilę muzyka poniesie słowa pieśni. Jakże dziś łatwo zrozumieć przesłanie piosenki, która płynie sponad chmury mgieł:
Jakie życie, taka śmierć – nie dziwi nic
Jaka zdrada, taki gniew – nie dziwi nic
Jaki kamień, taki cios – nie dziwi nic
Nawet to co jest, co wyrywa z nas
Cały zapas słów
Cały spokój serc
Jakie życie, taka śmierć – nie dziwi nic
Jaka zdrada, taki gniew – nie dziwi nic
Jaki kamień, taki cios – nie dziwi nic
Nawet to co jest…
Jakie to życie jest?. Pytamy retorycznie. Poszukujemy sprawiedliwości, kierując się ludzkim pojmowaniem świata. Chcemy zrozumieć, dlaczego ginie niewinne dziecko? Patrząc na scenę rozgrywającą się u stóp ołtarza i słuchając monologu pogrążonego w boleści i wyrzutach sumienia ojca, tulącego się do małej białej trumienki, pytamy kolejny raz – dlaczego?. Dlatego, by żyć wiecznie, odpowie anioł i wskaże Chrystusowy Grób. On też cierpiał niewinnie. Za nas. Byśmy mogli zasmakować niebiańskiej uczty, zasłużywszy na nią. A śmierć, zdaję się tańczyć na scenie życia. Ona zna swój rytuał. Widzimy jej gesty, jej cień, pośród trumien wypełniających scenograficzną przestrzeń spektaklu.
Kolejna filmowa migawka znów krzyczy o niepotrzebnej śmierci. Alkohol, wypadek i u trumny osierocona córka. Tak mamo, kiedyś się spotkamy. To ty mnie uratowałaś. Ale musiałaś odejść. Wierzę i wiem, jak żyć by móc kiedyś znów być z tobą. Słyszymy ze sceny. Może właśnie teraz łatwiej zrozumieć?
Życie jest chwilą. Jakby przejażdżka pociągiem. Od stacji do stacji. Tu ktoś nas żegna a tam wita. Pomiędzy stacjami czas wypełnia zobowiązanie. Czy jest ono aż tak trudne?. Jedynie dziesięć reguł, którym trzeba sprostać. A wszystko to splecione jednym słowem – miłość. Bóg da ci jeszcze jedną szansę. Byś zrozumiał, czym jest miłość. Ale cena może być wielka. Okupiona śmiercią osoby dla każdego z nas najbliższej – matki. Na scenie pojawia się w tej sekwencji wieczoru „marnotrawny syn”. Obojętne mu były wilgotne od łez matczyne oczy. Jej prośby, zaklęcia. Miał przecież swoje życie, które trwonił z każdym dniem. Wspierając głowę na wieku trumny tej, którą dopiero teraz pokochał prawdziwą synowską miłością, zrozumiał. Późno, ale może ocali swój los, bo uwierzył w sens życia wiecznego. Czy ta śmierć kobiety zatroskanej o szczęście swego dziecka, gasnącej jak płomień świecy w mroźną noc, gdy wychodzi z domu wierząc, że uratuje syna z alkoholowego nałogu jest bezsensowna ?
Pytania i refleksje przebiegły przez sumienia uczestników wieczornego spotkania. Łza w niejednym oku stoczyła się na wspomnienia własnej przeszłości. Jesteśmy jeszcze po tej stronie bramy śmierci, zdaje się mówić przesłanie spektaklu. Nie wiemy jednak ile czasu Bóg nam pozostawił, byśmy zdążyli naprawić życiowe błędy. I uwierzyli, że za jego kresem nie ma pustki. Tam jest wieczna radość z obcowania z Nim samym. Niebieskie łąki życia pachnące nieustającą wiosną. Z łagodnym światłem letniego poranka. Z muzyką, która chwaląc Pana wszelkiego stworzenia napełnia dusze radością wielkiej miłości. A pośród aniołów, twarze naszych bliskich. Tak przez lata kochanych. Tę bramę wiecznego raju otwiera Chrystus, który powiedział :”w domu mego Ojca jest mieszkań wiele”. Zawierzmy tym słowom. Stańmy pod krzyżem, skierujmy swoje myśli w stronę grobu Zbawiciela a potem idźmy ścieżką życia pamiętając, by ze wszystkich sił miłować Pana Boga swego a bliźniego – jak siebie samego.
Zgasły światła. Opustoszał kościół. Co pozostało? Wiara i świadomość, że to, co dziś było teatrem śmierci, zdarzy się na pewno.
Krzysztof Parkitny