Tyle wyrzeczeń i trudu. Pobudka w „środku nocy”, kilkuset kilometrowa podróż, dźwiganie ciężkiego plecaka i w końcu mozolna wspinaczka. Krok za krokiem w słonecznej spiekocie. Wyżej i wyżej. Kto nie gościł w wysokich górach, ma prawo zamyślić się nad sensem takiej recepty na relaks. Kiedy jednak przełamie niechęć, pokona słabości i stanie pośród skalistych turni, spoglądając w przepastną otchłań doliny, serce bezwiednie zawoła – Boże nie skąp zdrowia, i daj siłę by tu powrócić. To czarodziejska kraina, choć turystyczne mapy opisują ja pretensjonalnym określeniem Wysokie Tatry.
My mamy ich skrawek. Są piękne, ale prawdziwe bogactwo kryje się obok. W łańcuchach szczytów rozciągających się po Słowackiej stronie. Tam szlaki są dłuższe, turystów mniej a różnorodność i surowość widoków daje wędrowcowi możność zaistnienia się w baśniowym świecie gór. Wariantów wycieczek mających swój początek miedzy Smokowcami a Szczyrbskim Plesem i prowadzących na dwutysięczniki jest wiele. Ciekawsze moim zdaniem to te, które kierują się w poprzek głównego grzbietu Tatr – wprost do Polski. Taką opcję wybraliśmy, wyruszając z Tatrzańskiej Polanki i podążając wzdłuż Doliny Wielickiej, pod monumentalny masyw Gerlacha. Upalny poranek nie zapowiadał jeszcze zmiany pogody, o której wspominały prognozy meteo. Mając jednak tę wiedzę, bezpieczniej było planować dalszą trasę. Jej cel to odległa o ponad 25 kilometrów Łysa Polana. A po drodze, tuż po minięciu rażącego brzydotą hotelu, zwanego Śląskim Domem, rozległy Wielicki Staw, ponad którym polana pokryta dywanem kwiatów. To Ogród Wielicki, zwany tutaj Kvetnicą. By stało się jeszcze piękniej, na skraju polany donośnie pogwizduje świstak. Wokół strome ściany Gerlacha i Staroleśnego Szczytu. Przed nami, daleko pośród turni, na tle szarzejącego nieba, rysuje się szczerba przełęczy. To Polski Grzebień. Polski, bo do ostatecznej regulacji przebiegu granicy państwowej, był prawie nasz. A dziś – jeszcze kilka półek skalnych, zręczny chwyt ubezpieczających łańcuchów i też jest nasz – choćby na chwilę. Pamiętając o kaprysach pogody trzeba korzystać z tych dobrych momentów, więc szybka decyzja i mały skok w bok – na Małą Wysoką. Mała, ale solidna, bo licząca 2 429 m. npm. góra o zboczu przypominającym pod szczytem wielka piramidę. Ścieżka dość wymagająca, ale warto stanąć na wierzchołku i tam dopiero zasmakować prawdziwego majestatu Tatr. Trudno słowami opisać obrazy ścielące się wokół. To jedno z takich miejsc, które jak magnes będą przyciągać człowieka do kolejnych odwiedzin. Spojrzenie w Dolinę Staroleśną (Velka Studenna Dolina) z połyskującymi na zboczach Sławkowskiego Szczytu stawami i ukrytą między głazami Zbójnicką Chatą, jest niezapomniane. Już wiem, że powędrujemy jeszcze tą doliną, by stanąć w jej wnętrzu. Usiąść na kamieniu nad lazurową krystalicznie czysta taflą wody, spojrzeć na żółte kaczeńce i czerń stromych skalnych ścian, otaczających ten baśniowy świat. Tymczasem trzeba wracać na przełęcz i kierować się przez Litworową Dolinę do sąsiedniej Doliny Białej Wody. Ścieżka prowadzi obok Zmarzłego Stawu, którego nazwa jest adekwatna do zastanej rzeczywistości, gdyż mimo środka upalnego lata powierzchnia wody jest pokryta mokrym śniegiem, zmieszanym z lodem. Czuć chłód, a ciemniejące niebo i pomruki nadciągającej burzy jeszcze potęgują to wrażenie. Dalej ma nam towarzyszyć górski potok, dający nazwę dolinie i ciekawe widoki na masyw Młynarza. Nie do końca udało się je kontemplować, gdyż nawałnica i półgodzinne gradobicie zamieniło potok w rwącą rzekę, a turystyczną ścieżkę – w górski potok. Cóż, takie są góry i prawdziwe przeżywanie ich bliskości. Prowadząca do wylotu doliny rozmokła ścieżka, mimo wszystko udowodniła, że jest o wiele ciekawszym pomysłem na wędrowanie, niż asfaltowa droga do Morskiego Oka, wytyczona nieopodal i biegnąca prawie równolegle, choć po drugiej stronie granicznej Białej Wody.
Jeden dzień a tyle doświadczeń i przeżyć. Czy więc nie warto było zbudzić się niemal w „środku nocy”, zarzucić ciężki plecak i wyruszyć po przygodę i mocne wrażenia ?