Otwórzmy szerzej oczy by zamyślić się. Choć na chwilę. Spojrzeć na przemykające obok obrazy świata. By dać się uwieść słowom strojnym w rymy, niesionym rytmem muzyki. By spróbować znaleźć odpowiedź na odwieczne pytanie o sens człowieczeństwa.
Słowo. Jak kromka chleba sycąca głód. Jak kubek wody w spragnionych ustach. Albo…? Jak kamień rzucony ukradkiem. Słowo – garść liter z miłości lub z nienawiści. Można nim leczyć i można zadawać cierpienie. Tyle ich wyrzucamy z siebie a więcej wciąż do nas dociera. Tych dobrych i tych złych. Te drugie niech okryje mgła niepamięci a te, które rozgrzewać będą serca, niech zabrzmią bogatsze o dźwięki ku nam je niosące. Popłyną szmerem wody i szumem liści. Opadną na głowy świergotem skowronków z wiosennego nieba. Dotrą hukiem odległego grzmotu, niesionego światłem błyskawicy tnącej ołowiane chmury. Zdołajmy je pochwycić, czasem nie do końca nawet rozumiejąc wpisane weń przesłania. Przecież jeszcze dziś jesteśmy wędrowcami na ścieżkach życia, poszukując prawdy jedynej. Kres drogi wyostrzy zmysły, wyzwoli pragnienie. Bo Ten, który Słowo uczynił zaczątkiem dziejów, Ten, który przewodzi nad symfonią planet, podarował człowiekowi duszę. To ona w swej wrażliwości drży w rytmie dźwięków. Karmiona treścią wiary i nadziei. Pewnie dlatego taka poetyka niesie zaczyn dobra. Przestrzeń spokoju, harmonii, zaufania. Wrażliwi na słowo, usłyszą też i muzykę. Tę cichą i tę donośną. Płyną nuty przekrzykując się nawzajem. Powietrze wypełnia energia wibrująca wnętrzem świadomości. Milknie. A wówczas budzi się świat. Ten co wokół nas. Rozdający rozterki, radości, niepewność. A w nim, tablice słów, dopełniające kamienny dekalog. Tęcza barw i znów zewsząd płynące pieśni. Patrząc i słuchając, tak łatwo zatopić się w jego przestrzenie i poczuć obecność Stwórcy. Objąć instynktem ideę tego Dzieła. A wówczas, myśli biegnące mostem rzuconym ponad nim, staną się modlitwą.