Pielgrzymka rowerowa do Czernej – 2 czerwca 2007 r.

Wędrowanie to odkrywanie nieznanego. Pokonywanie słabości, poszukiwanie wrażeń, docieranie do nowych miejsc i przestrzeni. Wędrowanie to zmaganie się z czasem, z pogodą, z ludzkimi ułomnościami. Kres wędrówki skłania do refleksji . Do przemierzenia sercem przebytych kilometrów. Wówczas jasno widać i drogę i jej cel. Gdy jednak budzik wyrywa snem ciężką głowę o trzeciej w nocy, kształt myśli jest dość mglisty. A to dopiero początek długiego dnia, który zapisze się w pamięci pobytem w sanktuarium w Czernej.

aooa

Tymczasem szarość poranka kreuje scenerię pierwszego etapu rowerowej pielgrzymki. Wyruszamy jak zwykle spod naszych parafialnych świątynnych murów, kierując się na częstochowski dworzec PKP. Warto wstać przed świtem by posłuchać ptasiego koncertu. To on towarzyszy nam w drodze, rekompensując brak porannego słońca. W pociągu zdążającym do podkrakowskich Krzeszowic konduktorka z prywatnym – jak oznajmiła – acz bardzo donośnym gwizdkiem, nie myląc się naliczyła 23 rowery. Taki pielgrzymujący peleton. Reprezentacja aż czterech parafii. Krajobrazy za oknem wagonu niewiele się zmieniają, choć im bliżej Krakowa jurajskie wzniesienia wydają się nieco wyższe . Po niespełna dwóch godzinach kolejowej przejażdżki i poważnych meteorologicznych dysput, utwierdzających w przekonaniu, że nie będzie lało, dosiadamy w końcu nasze pojazdy by spojrzeć na Krzeszowice z wysokości rowerowego siodełka. Nie oglądając się wstecz na kolejowe zabudowania, rynek i park zdrojowy robią dobre wrażenie. Dużo zieleni zachęcającej do wypoczynku a wyzierające spośród drzew pałacowe mury świadczące o zamożności dawnych ich właścicieli rodzą ciekawość. Bliskość Krakowa ogniskowała  zainteresowanie tą ziemią sławnych rodów Rzeczypospolitej : Czartoryskich, Potockich, Branickich. To właśnie oni zbudowali kompleks zdrojowy, pozostawiając po sobie rozległy park i ciekawy pałac. Osiemsetletnie miasteczko z trudem jednak dźwiga dziś tę spuściznę dziejów, próbując nadrobić stracony brakiem inwestycji czas. Sobotni ranek dość leniwie toczy swój krzeszowicki bieg. I nas nie prowokuje w perspektywie długiego dnia do nadmiernego wysiłku. Wyjeżdżamy powoli z miasteczka ciesząc oczy widokiem zalesionych wzniesień. Wspinamy się z mozołem rowerowym szlakiem by w chwilę potem z radością toczyć się w dół, bez wysiłku, słuchając świstu wiatru i mowy drogi, dobywającej się z okruchów ziemi i kamieni zalegających pod kołami. W górę i w dół . Nie ma nudy. A tu coraz bliżej głównego celu naszej podróży – klasztoru w Czernej. Kolejny długi podjazd zaskakuje widokiem niezwykłych ruin. Ogromny kamienny most zerwany nad drogą i zburzony nad strumieniem. Monumentalna osobliwość. W czasach swej świetności prowadził mnichów i pątników pod mury klasztornej klauzury. Dziś jest cząstką dawnej potęgi. Wybudowany w latach 1671 – 1691 miał 120 m długości i wznosił się ponad korytem potoku Eliaszówka, wsparty na 11 arkadach. Najwyższe przęsło liczyło 18 m wysokości i podziwiający go ówcześni podróżnicy uznali, że jest jedynym takim architektonicznym tworem w Europie. Dziś świadczy o dawnej potędze klasztoru i majętności jego fundatorki – Agnieszki z Tęczyna Firlejowej. Wsparta na jego filarach droga prowadziła przez kilka stuleci wprost do bramy głównej zamykającej czterokilometrowy kamienny klauzurowy mur. Dziś asfaltową drogą okrążającą jeszcze jedno wzgórze wspinamy się na klasztorny dziedziniec. Zmęczenie stromym podjazdem odciska swe piętno na twarzach rowerowych pielgrzymów. Miesza się z satysfakcją. Górska premia zaliczona i bramy świątyni stoją otworem. Jest jeszcze ranek, wokół pustawo a nawy barokowego kościoła witają majestatyczną ciszą. Z głównego ołtarza spogląda patron świątyni – prorok Eliasz. Czarny marmur okalający malowidło dodaje temu miejscu patosu i skłania do wewnętrznego wyciszenia. Prorok rozmawia w scenie przedstawionej na obrazie z aniołem. Podobne spotkanie jak w chwili Zwiastowania. Takie skojarzenie, to nie przypadek, gdyż tuż obok, przenosząc wzrok w kierunku bocznego ołtarza dostrzegamy postać Maryi. Zdobiona złotą sukienką, której krój przypomina narzucony na zakonny habit roboczy szkaplerz, zwana jest Matką Boską Szkaplerzną. Właśnie szkaplerz, którego pochodzenie wiąże się z palestyńską górą Karmel jest kolejnym wątkiem zapisanym w historii i teraźniejszości tego Sanktuarium. Karmelici Bosi, zakon powstały w XII wieku na stokach tej wysławianej w Piśmie Świętym góry jest gospodarzem i opiekunem Sanktuarium. Jego znakiem jest Szkaplerz Święty. Symbol wiary i przywiązania do zasad życia z Chrystusem. Ochrona przed wiecznym potępieniem dla tych co umieją żyć Bożą Nauką i z dziecięcą prostotą każdego dnia uciekać się będą „Pod Twoją Obronę”, do „Świętej Bożej Rodzicielki”. Do Niej, zanosić będą swe błagania. Do Tej, która nie gardzi naszym ziemskim bólem i wsłuchuje się w prośby niesione również pielgrzymkowymi ścieżkami. Dziś, gdy gotowe recepty omal na wszystkie kłopoty serwują nam „tabloidy” i telewizyjne nasiadówki przy „kawie czy herbacie”, nabożeństwo szkaplerzne cieszy się coraz większą popularnością. „Szkaplerz noszony codziennie z wiarą i czcią  broni człowieka w ostatniej jego godzinie przed otchłanią czyśćcową” – usłyszeliśmy od zakonnego brata, który witając nas w świątyni, interesująco opowiadał o Zakonie Karmelitańskim, Sanktuarium, jego historii i o jego patronach patronach. Wielu z nas dopiero tutaj  dowiedziało się, że w murach klasztoru pełnił swą posługę dziś święty – Rafał Kalinowski. W chwilę później stanęliśmy w klasztornym muzeum, nad gablotami z pamiątkami po świętym. A w kolejnych wystawowych pomieszczeniach można było obejrzeć bogate eksponaty pochodzące z afrykańskich placówek misyjnych karmelitańskiego zgromadzenia. Zwiedzanie muzeum wypełniło czas przed mszą św., którą celebrował w głównym ołtarzu Sanktuarium  ks. Jacek. Ofiara, pojednanie, eucharystia, nadzieja. Znów jesteśmy wspólnotą na pielgrzymim szlaku i znów bardzo osobiście przeżywamy takie chwile. By je dopełnić i móc spod stóp krzyża spojrzeć na klasztor, na cmentarzyk zakonny z prochami świętego brata Rafała i zadumać się nad własnym przeżywaniem świata, podążamy ścieżkami Drogi Krzyżowej. Ta pnie się stromo, niczym jerozolimska Golgota. Rozsiane na zboczach, pośród drzew, stacje, pozwalają ulżyć zmęczeniu i prowokują do rozmyślań i modlitwy. Za tych, których brak w naszej wspólnocie, za zagubionych, za nasze słabości i za to że jednak tu stanęliśmy. Radość pielgrzymowania, posiłek w przyklasztornym barze i czas żegnać to urokliwe miejsce. Był podjazd, jest wiec i zjazd. To tak jak w życiu. Trzeba wejść z mozołem na górę wysoką, by widzieć dalej. Stamtąd łatwiej się rozejrzeć. Być może spojrzeć ponad chmury.

Przed nami malownicza dolinka z rosnącą w oczach kapliczką i dziwnym wymurowaniem w kształcie serca. To „źródełko miłości”, mające za patrona św. Eliasza. Jego nieckę ukształtowano w figurę serca. Woda wysącza się z skalnych szczelin krystalicznie czysta i zimna. Smak ma też ciekawy. Tajemniczości temu miejscu przydaje tablica, z której można się dowiedzieć o dziwnych i niezwykłych właściwościach wody. Kilku z nas zakosztowało „po łyku”. Jak działa …?. Zachęcam do spróbowania. Po tej degustacji pielgrzymkowy peleton rozciągnął się jeszcze bardziej. Czy to za przyczyną magicznych, źródlanych minerałów, czy też z powodu wzniesienia z drewnianym kościółkiem na szczycie, do którego zmierzaliśmy. A na nim, Matka Boska Paczółtowicka strzegąca i darząca łaskami nawiedzających świątynię. Jej obraz zdobi główny ołtarz kościoła od 1570 roku. Niestety, wnętrze budowli można obejrzeć tylko przez szczeliny w kratach chroniących główne wejście. Szkoda. Ale cóż, to nasza polska rzeczywistość. Stojąc w samo południe u wrót pięknego sakralnego zabytku, pośród wzgórz okrytych zielonym płaszczem wiosny, wznosimy ku Niebu kolejną modlitwę. Tchnieniem poezji zamkniętej w tetmajerowskie wersy. „Na Anioł Pański biją dzwony, niech będzie Maria pozdrowiona, niech będzie Chrystus pozdrowiony…”. Pół dnia pełnego wrażeń minęło. Kolejna jego odsłona to ruiny zamku  Tęczyn położonego w obrębie wsi Rudna. Obecnie czternastowieczna ruina. Niegdyś wytworny zamek obronny, porównywany z pobliskim Wawelem. Ruiny położone na wyniosłości Garbu Tęczyńskiego są jednymi z ciekawszych na jurajskim szlaku Orlich Gniazd. Widok jaki rozpościera się ze wzniesienia usytuowanego pomiędzy wzgórzem zamkowym i wsią jest moim zdaniem jednym z najpiękniejszych na Jurze. Zachwyceni tym krajobrazem, nawet nie dostrzegliśmy nadciągającej ulewy, która nieco pokrzyżowała dalsze plany, zatrzymując nas na dwie godziny pod witą pobliskiego parkingu. Natura nie pozwoliła odwiedzić podkrakowskich dolinek, co było kolejnym punktem planu naszego przewodnika p. Radka. Dziękujemy mu za przygotowanie trasy i ciekawe informacje. To co zobaczyliśmy było dla nas wielką satysfakcją. Pobyt w Sanktuarium w Czernej – duchowym przeżyciem. A to, co nie udało się dziś, zrealizujemy w czasie następnej rowerowej wycieczki w te okolice. Tym razem zaniesiemy prośby o słoneczną pogodę do Matki Boskiej Szkaplerznej i ufam, że zostaną wysłuchane.

Dla zainteresowanych indywidualnym dotarciem z rowerem w okolice Czernej, mogą być przydatne następujące informacje :

- odjazd pociągu relacji Częstochowa – Kraków godz. 05.11 (pociąg przyspieszony z opłatą jak za osobowy)

- przyjazd do Krzeszowic godz. 07.02

- odjazd pociągu powrotnego (ten sam poranny skład) z dworca w Krzeszowicach – 19.00

- przyjazd do Częstochowy 20.40

Share Button
Ten wpis został opublikowany w kategorii KKTA z euronet.net.pl, Starsze wpisy. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz