Sierpień śle pod tron Bożej Matki pątnicze modlitwy. Pielgrzymujemy, by w drodze, przy śpiewie ptaków i wtórze szumiącego w gałęziach drzew wiatru pochylić głowę przed przydrożnym krzyżem. Skierować wzrok na biel brzozowych pni i kapliczki ukryte w ich cieniu, dostojnie skrywające postać Niepokalanej. Nasze sierpnie . Litanie kroków odciśniętych w piasku polnych dróg, wiodących utrudzonych ale szczęśliwych w progi sanktuariów. Zmierzają do Matki. Bo przecież Matka zrozumie i ludzkie słabości i pokorne prośby. Wybaczy i wstawi się przed tronem Stwórcy. Ufamy, wierzymy i szukamy pocieszenia
Zabierz swój krzyż. Nie lękaj się. Chodź za mną, by odnaleźć spokój i szczęście – daje się słyszeć w piątkowy poranek, pomiędzy liśćmi przykościelnych lip. W wilgotnym od nocnego deszczu powietrzu, rzeczywistość jak wśród mgły rozpościera się gdzieś dalej. Poza sceną teatru duszy. A w nim zamyślenie. Matko Boża Pocieszenia, czy znajdziesz chwilę na ten bagaż trosk?. Zabiorę je ze sobą. I te, które kamieniem ściskają serce. I te, które dotykają bliskich. I te, z którymi przyjaciele nie zdołali dziś ruszyć z nami w pielgrzymią drogę. Ale radować się będą, gdy je poniesiemy. Lipy wciąż szumią modlitwą pożegnania. To muzyka kropel deszczu spływających po liściach. Może wieczorem witać nas zechcą tańczące ogniki zachodzącego słońca, które gdzieś tam, ponad ławicą chmur wstaje właśnie do codziennej wędrówki. Wtedy zamknie się ważny, radosny dzień. Zaś teraz przed nami droga. Daleka droga do Bęczkowickiego Sanktuarium i nieodłączny w tej wyprawie rower. Rzeczywistość, która wyzwoli zaczyn refleksji i modlitwy, wypełniającej godziny podróży. Szary, mokry asfalt umyka spod kół. Przejeżdżana codziennie podczęstochowska ulica jest dzisiejszego ranka inna. Przeżywana pośpiechem i refleksją nadchodzącego spotkania. Ileż to razy klękaliśmy u stóp Jasnogórskiej Maryi, której sanktuarium pojawia się na horyzoncie. Ile razy przyrzekaliśmy : „Jestem przy Tobie, pamiętam…”. Dziś wędrujemy dalej, by ufając słowom Pisma „…pukajcie a znajdziecie, kołaczcie a będzie wam otworzone”, zyskać więcej wiary. Stukot żelaznych kół kolejowego wagonu jak kantyczka niesie pieśń pozdrowienia. Może dobrze, że droga zbyt daleka na rowerowe zmagania i znów jest czas by zajrzeć w głąb siebie. Lata lecą. Coraz to nowe doświadczenia, i z czym dziś pójść na Pocieszną Górkę ? Trosk wiele, jak paciorków różańca nawleczonych na długi sznur. A różańców ? Choćby teraz te dziesięć zdrowasiek. A później, gdy skruszeje serce nakarmione wiarą i nadzieją, szukające miłości i pocieszenia, odnajdzie spokój, codzienność może stać się modlitwą. Wyrwani z rozmowy z samym sobą, stajemy na gorzkowickim peronie, którego nić żelaznych szyn połączyła z Częstochową. Zdani na własne siły kierujemy się w okolice Bęczkowic. Gdzieś w oddali, na tle błękitnego nieba, pojawia się bryła kościelnej wieży. A tuż przy drodze, niby wielki ogród – przykryte zielenią drzew wzniesienie. Chmury pozwoliły słonecznym promieniom je rozświetlić. Jego podnóże wita pielgrzymów bramą zwieńczoną napisem : „Pocieszna Górka”. Dalej pojawia się kaplica, kryjąca kopię obrazu Matki Bożej Niepokalanej, który przez 100 lat szczelnie okrywał cudowny wizerunek – cel naszej podróży. Stajemy w zamyśleniu, bo właśnie na tym miejscu, w odległej historii działy się rzeczy ważne i piękne. Nawrócenia i uzdrowienia. Pielgrzymi odnajdowali tutaj pociesznie i siłę wiary. A wracając, zabierali ze sobą dary Ducha Świętego. Szli też do studzienki, by obmyć słabo widzące oczy, obciążone kalectwem kończyny, drżące wiekiem i zmęczeniem dłonie. Poszliśmy i my tą ścieżką, by stanąć po chwili na Drodze Krzyżowej, okalającej wzgórze. Jesteśmy przy pierwszej stacji, drugiej i następnej. Dwanaścioro pielgrzymów, jak apostołów, rozważających kalwaryjską tajemnicę. Wznoszą się ku Niebu prośby za tych co pozostali w rodzinnych domach i za tych co z nich odeszli – na zawsze. Może są teraz pośród nas, zatopionych w modlitwie na stopniach kolejnych stacji. I spoglądając widzą ufność i wiarę, które zanosimy pod wizerunek Matki Bożej – Pocieszycielki. Serca się otwierają. Ta mała grupka rowerzystów stała się wspólnotą w cieniu symbolicznej Golgoty. Ból łatwiej znosić, gdy ktoś zrozumie cierpienie. Ktoś stojący obok. I łatwiej wtedy dzieląc się nim, przyjąć na siebie cząstkę tego obcego krzyża. Wówczas stajemy się sobie bliżsi, wyrozumiali, pomocni. Ewangeliczna miłość bliźniego. Może tak powinno wyglądać chrześcijańskie społeczeństwo ? Ot pielgrzymkowa socjologia. A życie ? Ono przecież może i powinno być kontynuacją pątniczej drogi. Pocieszna Górka i już trochę lżej a przed nami smukła wieża obszernego kościoła tutejszej parafii. To w jego kaplicy znalazł obecnie swe miejsce słynący łaskami i wkrótce koronowany obraz Matki Bożej Pocieszenia. Sanktuarium pod wezwaniem Zesłania Ducha Świętego przygotowuje się właśnie do wrześniowych uroczystości. Trochę zakłócamy porządek dnia naszą wizytą ale wyrozumiałość księdza kustosza pozwala nam stanąć przed obliczem Bęczkowickiej Madonny. Obraz pochodzi z przełomu XV i XVI wieku. Namalowany został przez nieznanego artystę i przedstawia Maryję w apokaliptycznej postaci Królowej Nieba i Ziemi, z wieńcem z dwunastu gwiazd i wielbiącym anielskim chórem. Cudownie uratowany przed stu laty z pożaru, na powrót odnalazł się w 2004 roku, podczas renowacji tzw. wierzchniej malatury. Tradycja kilku wieków pielgrzymowania i pamięć doznanych łask jednak nie zaginęły. Podobnie jak my, klęcząc w skromnych ławkach kaplicy, docierają tutaj wierni z odległych zakątków Diecezji Częstochowskiej a także z poza jej granic. Wrażliwością duszy czują, że jest to miejsce, które napełni ich serca nadzieją. Podobnie jak oni skłaniamy głowy w podzięce, że starczyło nam zdrowia i sił by tutaj dotrzeć . Dziękujemy Maryjo, że wiara nasza jest trwała i możemy się nią dzielić z drugim człowiekiem. Że jest wśród nas rodzina i młodzi przyjaciele. Czujemy, że pocieszasz nas myślą, że w naszej Blachowni nie jest tak szaro jak sądzą niektórzy. Jakże mało w nas wiary. Pocieszasz nas, ucząc, że jak wytrwale będziemy szli ścieżką dekalogu i Ewangelii, troski nie będą dominować nad naszym życiem. Tak, to tutaj właśnie jesteś Matką Pocieszycielką. Klęcząc ze wzrokiem utkwionym we wczesnorenesansowy wizerunek odnajdujemy spokój i nadzieję. Jakże prawdziwe są tutaj słowa pięknej maryjnej modlitwy : „Pod Twoją obronę uciekamy się,….., o Pani nasza, pośredniczko nasza pocieszycielko nasza…”. Zabraliśmy wiec w rowerowe bagaże słowa otuchy na dalszą drogę. Pogodne niebo pozwoliło cieszyć oczy widokami równinnej krainy, zdobionej co chwila niebiesko połyskującymi taflami zbiorników wodnych. Mijając niewielkie wioski i mozolnie walcząc z piachami leśnych dróżek dotarliśmy do Radomska. Przyjdzie nam dziś przejechać ponad 80 kilometrów, ale teraz jest jeszcze czas na kolejną chwilę modlitwy i na eucharystię. Scenerię mszy św. celebrowanej przez ks. Jacka stanowi barokowy ołtarz z dominującym wizerunkiem Ukrzyżowanego. Tuż obok, w ołtarzu bocznym, Matka Boska Bolesna. To w Jej Sanktuarium, otoczonym murami franciszkańskiego zakonu, zostanie dopełniona ofiara. W słowach modlitwy i zamyśleniu teraz dopiero wyostrza się postać Maryi. Tej boleściwej, stojącej pod krzyżem konającego Syna i Tej, wniebowziętej, królującej ponad materią kosmosu. Tej, która cierpi ludzkim bólem i Tej Bęczkowickiej niosącej cierpiącym pociechę. Opuszczamy świątynię, pamiętającą czasy króla Władysława Łokietka – jej fundatora . Radośni, że jak zawsze w czasie rowerowego pielgrzymowania nie brakło czasu na Mszę świętą. Ta chwila jest zawsze istotnym momentem wędrówki. Ważnym, bo daje siłę na pokonywanie kolejnych przeszkód. Syci nas pokarmem, który podczas ofiary eucharystycznej czerpiemy z Pańskiego Stołu.
Możemy już pożegnać radomszczańską ziemię i ponownie skorzystać z usług kolei, którą wracamy na częstochowski dworzec. Wczesny wieczór wita nas mżawką. Szare Aleje i podjasnogórski szczyt wypełnione są rozmodlonymi pielgrzymami. Piątkowy zmierzch zaciera w niepamięć obrazy tysięcy pątników, którzy jeszcze dwa dni temu w Święto Wniebowzięcia radośnie witali na tym miejscu Jasnogórską Panią. Blachownia coraz bliżej. Zmęczone rowery pokonują ostatnie kilometry drogi a dosiadający je cykliści niestety mokną smagani kroplami rzęsistego deszczu. Ale to nic. Jesteśmy prawie w domu i rozumiemy teraz Panie, Twoją łaskawość. Przecież prognozy mogły się spełnić, a dałeś nam jednak pogodny dzień. Ten smak jesiennej szarugi dotknął nas tylko po to, byśmy uwierzyli, że gdy usilnie prosimy, będzie nam dane. Zaś gdy szukamy pocieszenia, podnieśmy oczy na Bęczkowicki obraz Królowej Nieba i Ziemi. Bo ten wizerunek ocalał z pomroki dziejów po to, by wlewać w skołatane serca nadzieję i kolejny raz dowieść, że Matka Zbawiciela dla każdego otwiera swe ramiona.