Pielgrzymka rowerowa do Sanktuarium Matki Bożej w Leśniowie

Ledwie słońce, swym jeszcze letnim porannym ciepłem skąpało nasz świat, pielgrzymie rowery stały szeregiem w cieniu kościelnej wieży, oczekując początku podróży. A my, spoglądaliśmy z radością w ten blask sobotniego poranka, bo kolejny, już trzeci raz jesteśmy razem i ruszamy pielgrzymować . Tak jak lubimy – jak nam w duszy gra. Celem naszym będzie dziś pokłonić się i prosić o dary Panią na Leśniowie.

KONICA MINOLTA DIGITAL CAMERA

Tymczasem przemierzamy dobrze znane ścieżki, które zaprowadzą nas do Częstochowy. Droga prowadzi śladem odbytej dwa tygodnie wcześniej pieszej parafialnej pielgrzymki. Snują się świeże wspomnienia, a dzień budzi się równie piękny jak wtedy. Ta droga już prawie za nami bo oto przemykamy pod murami Jasnogórskiego Klasztoru i za chwilę korzystając z usług kolejarskiej braci rozpoczynamy kolejny etap spod stacji PKP w Żarkach Letnisku. Nie jest nas wielu, ale w szesnastoosobowym peletonie nie sposób nie dostrzec najmłodszych Andrzejka, Michała, Marty a także naszych przyjaciół z Panek i Przystajni. Ruszamy. Spomiędzy letniskowych, jakże często nowobogackich posesji, wyzierają majestatyczne bryły przedwojennego dworu hrabiny Raczyńskiej oraz drewnianego kościółka i przedszkola, które były jej fundacją. Zabudowania i dzieje ich właścicieli pozostają poza nami a do przebycia leśna ścieżka z rowerowym szlakiem, która zaprowadzi nas do miasta Żarki. Po drodze mijamy kolejne kapliczki i przydrożne krzyże . Zapewne każde z tych miejsc było związane bądź to z ludzkim nieszczęściem, bądź z radością i podzięką, jaka człowiek mógł materialnie zanieść przed Boski Majestat. Zamknięte w krzyżach, figurach i obrazach rozmowy z ze Stwórcą i matką Jego Syna to element naszego polskiego krajobrazu. Naszego Bożego Świata. Na co dzień mijamy omal bezwiednie takie miejsca. Czas pielgrzymowania nieco szerzej otwiera serca i oczy takiej ludzkiej wrażliwości. Przechodząc obok tego co odeszło i pozostając w zadumie że i ten piękny letni czas wkrótce też nas opuści, stajemy nad kamiennymi mogiłami żareckich żydów. Rozległy , uporządkowany kirkut kryje prochy „sąsiadów’ – naszych starszych, choć zagubionych w wierze braci. Kilkaset macew z wykutą w kamieniu symboliką przekazuje informacje o przynależności do jednego z dwunastu rodów Izraela, o czystości życia, pobożności, oddania modlitwie. Jakże to inne od naszych przyzwyczajeń. Nekropolia czyni wrażenie zapomnianej. Tylko na jednej macewie ktoś położył mały kamień pamięci. Ogarnia nas zaduma i ciekawość zarazem . Jak te miejsca i otaczające je miasteczko mogły wyglądać gdy ci zmarli krzątali się wokół ich codziennych spraw ? Komu dać wiarę w imię dobrego czy złego sąsiedztwa ? Mało czasu na rozmyślania bo droga pełna samochodów mknących w chorobliwym pośpiechu a nasza grupa już prawie wypełnia niewielki plac, nad którym dominuje pomnik kapłana. Wzniesiona ręka w geście pouczenia czy też może powitania przykuwa uwagę do całej postaci . Tablica informuje, że oto stoimy przed pomnikiem poświeconym pamięci błogosławionego księdza Ludwika.R.Gietyngiera, którego w 1999 Ojciec Święty Jan Paweł II wraz ze 108 męczennikami za wiarę wyniósł na ołtarze. Dlaczego ten pomnik stoi tutaj, w Żarkach ? Stąd bowiem wywodzą się jego korzenie . Miejsce urodzenia w 1904 roku , dom rodzinny, dzieciństwo i młodość. To nic, że okrucieństwo wojny odebrało Mu życie w 1941 roku, gdy był dyrektorem Wieluńskiego Gimnazjum Biskupiego. Żarki pamiętają swego syna i jedynego błogosławionego z terenów dzisiejszej Częstochowskiej Archidiecezji. Spod pomnika już tylko krok do kościoła parafialnego, który od blisko pięciu stuleci dominuje nad żareckim rynkiem. Późnobarokowe ołtarze , mrok wnętrza i inskrypcje nad niszą grobową jednego z fundatorów prowokują do zadumy i wzmagają atmosferę modlitwy. Pozostajemy skupieni w ciszy . Wydaje się że spoczywa na nas wzrok patronów tej świątyni. Świętych Judy Tadeusza i Szymona, których postacie zdobią główny ołtarz. Z mroku wnętrza, który przebijały nieśmiało słoneczne promienie wnikające poprzez okienka w nawach, wchodzimy w pełny jego blask Tak jak w całym ludzkim istnieniu czas sacrum i profanum wciąż sobie towarzyszą tak i nam trafia się okazja posmakowania lokalnego wiktuału jakim jest tatarczuch. To chleb wypiekany z mąki gryczanej z użyciem wody, mleka oraz drożdży. Można go nabyć jedynie na miejscowym targowisku, które w sobotnie przedpołudnie imponuje swoim rozmachem. Chwilę spacerujemy smakując kęsy tego ciemnego, słodkiego pieczywa i przyglądamy się rzędom otaczających kupieckie stragany stodół , bielejących kamiennymi ścianami. Wystarczy podnieść wzrok ponad stoliki z rzędami butów, czy pudłami towarów made in China a wyobraźnia buduje obrazy gospodarskiego zabiegania wokół spichlerzy stanowiących nieme tło jarmarku. Troska o chleb, taki jak ten słodki, choć ciemny, który mamy jeszcze w ustach, nie może przesłonić wartości chleba eucharystycznego . Chleb na życie wieczne. Uchylając wielkie żelazne skrzydło drzwi Leśnowskiego Sanktuarium tlące się płomyki wiecznych lampek mówią; „On tam jest”. Oto stanęliśmy wreszcie u celu naszego pielgrzymowania. Leśniowska świątynia wita pięknie odnowionym wnętrzem, na którego ścianach w kolorowych freskach można odczytać bogatą historię tego miejsca. Za chwilę, w czasie eucharystycznej homilii brat Mate Kolat – Chorwat, zaprowadzi nas w ostępy historii i opowie o swoim paulińskim powołaniu. Tymczasem, wraz z rzeszą innych pielgrzymów uczestniczymy we Mszy św. wtopieni w modlitwę i dumni, że celebruje ją nasz kolarski przewodnik – ks. Jacek. Jak mówi legenda, wszystko zaczęło się w 1382 roku. Ku Częstochowie podążał książę Władysław Opolczyk z orszakiem. Wiózł na Jasną Górę obraz Czarnej Madonny. Było upalne lato, wszystkie źródła i studnie w okolicy wyschły, dla ludzi i koni nie było ani kropli wody. Wyczerpani wędrowcy modlili się o ocalenie. I wtedy wydarzył się cud – w odpowiedzi na ich błagania wytrysnęło źródło krystalicznie czystej wody. Książę w podziękowaniu postawił w tym miejscu figurę Matki Bożej z Dzieciątkiem. Źródło i rzeźba są tu niezmiennie od wieków, a kolejne pokolenia wiernych odwiedzają świątynię i klasztor, położone w rozległym parku na obrzeżach Żarek. Brat Mate snuł swą opowieść a figurka Matki Boskiej Leśniowskiej swym łagodnym uśmiechem rozgrzewała nasze serca. Zapewne ten wzrok Leśniowskiej madonny odcisnął dozgonne piętno w duszach 11 paulińskich zakonników oraz 14 braci pozostających w nowicjacie, którzy w cieniu klasztornej furty tutejszego zakonu pokornie Jej służą. Modlitwa ofiarowania popłynęła od ołtarza z ust kapłana a my dziękowaliśmy za wszystko co spotkało naszych bliskich, nasze rodziny, nieśmiało prosząc o ujęcie trosk i niepewności drążących serca. Kierujemy te prośby ku Matce, która poprzez leśniowski wizerunek otacza opieką rodziny i ich wychowawczy trud. Jakże pięknie się stało, że są wśród nas , pielgrzymujących, ojciec z dziećmi i małżeństwo. Chłopcy służą do Mszy św. Jesteśmy pełni wiary, że praca naszych rodziców, dziadków, wychowawców nie poszła na marne. Jeszcze ostatnie spojrzenie na ołtarz, błogosławieństwo i już niebawem siedzimy przy ognisku w przyklasztornym parku. Gorące kęsy kiełbasy dodadzą sił bo dopiero teraz przed nami najtrudniejsza część tej podróży. Żegnamy Matkę Bożą Leśniowską przy źródełku owianym legendą powstania i mocy która jest ukryta w zimnych połyskujących strużkach płynących do potoku. Marta napełnia ostrożnie całą butelkę i w dwie godziny później z rozkoszą smakuje ostatni łyk, mając nadzieję że sklep pojawi się tuż za kolejnym pagórkiem.

Przed nami piękne jurajskie krajobrazy z wapiennymi ostańcami i ciągle letnim błękitem nieba. Obok nas pozostałości strażnicy w Przewodziszowicach . To jedna z wielu budowli z przełomu XIV i XV wieku, które pozostawił po swoim władaniu Kazimierz Wielki, by strzegła polskiego pogranicza. Podążamy leśnym szlakiem z trudem pokonując zagradzające drogę wiatrołomy. Doświadczamy piękna przyrody która tutaj jakby sama o sobie decyduje. Jurajskie pejzaże zaskakują rozmachem i rozmaitością. Nie tylko nasi najmłodsi przyjaciele ze zdziwieniem postrzegają że to piękno jest tak od nas niedaleko. A coraz bliżej staje się do kolejnego przystanku – pustelni w Czatachowej.

Maleńka wioska licząca ok. 100 mieszkańców gości od ponad czternastu lat na wzgórzu otoczonym sosnowym lasem pustelnicze zgromadzenie – erem. Wspólnota z Czatachowy działa w zgodzie z prawem świeckim i zasadami Kościoła katolickiego. Ojciec Stefan, założyciel pustelni, jako pauliński zakonnik otrzymał od przełożonych zgodę na rozpoczęcie eremickiego życia. Już jako pustelnik obronił doktorat poświęcony odnowie duchowej człowieka. Biskup Ordynariusz Archidiecezji Częstochowskiej zatwierdził regułę zgromadzenia – Pustelni pw. Ducha Świętego. Ojciec Stefan tak jak i jego współbracia porzucili złudne radości ziemskiego życia, pieniądze, kariery i poświęcając swe życie Bogu, zamieszkują niewielkie chatki spoczywając po dziennych trudach w skrzyniach, przypominających im o ostatniej drodze człowieka na szlaku do wieczności. Pustelnicy nie mają dostępu do wygód współczesnego świata, kultywują ubóstwo, żywią się owocami lasu, mają pasiekę, żyją według własnej reguły. Dzień zaczynają od indywidualnych medytacji, potem wspólne modlitwy, msza, praca przez osiem godzin, wieczorna modlitwa. Większość czasu spędzają samotnie w swoich eremach. Choć izolują się od świata zewnętrznego nie stronią od wspólnej pracy z bliźnimi. Dzięki temu od kilku lat teren Pustelni poza klauzurą zdobi urokliwy kościółek, który kryje pozostałości pierwszej chatki. W nim to każdego dnia a szczególnie w niedzielę, coraz większe grupy przybywających z odległych miejscowości wiernych mogą uczestniczyć w eucharystii i wysłuchać homilii. Jakże ciekawej i innej. Usłyszymy tutaj, że nie ma miejsca na układy ze Stwórcą . Nie istnieje relatywizm postępowania. Pan jest miłosierny ale wymaga od człowieka wyraźnego oddzielenia dobra od zła. Taka surowa i prosta filozofia w swej teologicznej wymowie odciska piętno. Chyba najmocniej w duszach młodych, którzy poszukują takich oczywistych wartości. Refleksja i zaduma . Tak jakbyśmy wyjeżdżając z lasu cofnęli się w czasie. Czas jest jednak nieubłagany i przypomina, że pora wsiadać na rowery. Teraz dopiero poczujemy, że ziemia nie jest płaska. Suliszowice. Z mozołem kolejni pielgrzymi wjeżdżają prawie trzy kilometry pod górę. Górska premia. A nagrodą jest przepastny widok na okoliczne wzniesienia, który w tym miejscu przypomina pejzaże Gorców lub Beskidu Niskiego. Było pod górę, to będzie z góry. Najmłodsi rowerzyści imponują teraz odwagą i sprawnością. Już dogonili wiatr i pokonują ścieżki kolejnej miejscowości – Zaborza. Szybka jazda pozwala jedynie na fotograficzną notacje kolejnych pejzaży.

Przed nami ostatni długi podjazd i niebawem odpoczywamy na szczycie wzniesienia, z którego majestatycznie schodzi aleja starych lip. To Choroń, a aleja ta niegdyś prowadziła do dworskich zabudowań. Niewielkie jurajskie wioski, które czasem trudno znaleźć na mapach mają swoją bogata historię. Ta, w której, odpoczywamy podziwiając widok na porajski zalew i odległe pagóry woźnickego garbu, istnieje już ponad siedemset lat. Jest też i parafialny kościół do którego zaglądamy na krótką modlitwę. Stąd już zjazdami i rowerowymi szlakami szybko mijamy Dębowiec, by przez las dotrzeć do Poczesnej. Od jej granic dostrzegamy już swojskie obrazy pokopalnianych hałd i niemniej wielkiej góry śmieci w Sobuczynie. Niczym egipska piramida schodkowa gromadzi w swoim wnętrzu wszelkie dobrodziejstwa cywilizacji. Może mają racje ci mnisi z Czatachowej , którzy zapewne ze wstrętem spoglądaliby na ten cywilizacyjny śmietnik.

Poprzez Dźbów dojeżdżamy w czerwonym blasku zachodzącego słońca i siwych mgieł ścielącycjh się ponad łąkami do granic naszej małej ojczyzny. Żegnamy się z nadzieją, że choć ten sezon ma się już ku końcowi, to jeżeli dobry Bóg da nam zdrowie i siły na pewno w przyszłym roku znów wyruszymy. Będziemy znów modlić się, smakując dary Bożego Świata. Pogodę, jaka by niebyła, zieleń pól, złoto zbóż, tchnienie wiatru, błękit nieba…. Wszystko co jest wokół nas, a jest takie piękne. Będziemy z umiarem smakować tę duchowa strawę by znów starczyło jej na cały rok. Będziemy tak jak dziś szukać krzyży, kapliczek , sanktuariów by uczynić ją bardziej smakowitą poprzez modlitwę, zadumę i spojrzenie w głąb siebie. Wiemy, że tego dobra starczy dla wszystkich. Więc już dziś zapraszamy tych co dotychczas nie mogli być z nami lub nie mieli odwagi.. Zajrzyjcie proszę pod internetowy adres strony Katolickiego Klubu Turystyki Aktywnej : http://kkta.pl . Ks. Jacek czeka na Was. A my, którzy posmakowaliśmy tych przyjemności, chcemy się z wami nimi podzielić.

Share Button
Ten wpis został opublikowany w kategorii KKTA z euronet.net.pl. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz