Góry kuszą osobliwym pięknem niemal przez cały rok. Te niewysokie, jak Beskidy, zdaniem wielu najpiękniejsze bywają jesienią. Wtedy słońce rozpala złoto-czerwone barwy, dominujące w obrazach wzniesień i dolin. Jakże odmówić sobie przyjemności obcowania z takim uroczym światem, tym bardziej, że jeszcze nie tak dawno wyjazd w pasmo Policy pozostawał w naszych klubowych planach. Niestabilna pogoda wyzwoliła nutę sceptycyzmu, ale szybka decyzja i sprawna organizacja spowodowały, że jeszcze raz w tym roku, wyruszyliśmy na górski szlak. Celem wycieczki stała się Hala Krupowa.
Nim tam dotarliśmy, ścieżka prowadziła przez bielejące w listopadowym szronie łąki i zarastające chaszczami leśne ścieżki. Już sama nazwa tego obszaru – Polana Malinowe była zwiastunem pewnych niedogodności, które mimo wszystko przydały temu odcinkowi drogi uroku. Dalej było już tylko cudowniej. Skąpany w ostrym jesiennym słońcu górski las, różnobarwne dywany z liści zalęgających ścieżki, a od czasu do czasu odległe panoramy na Skawicę i dalej, hen aż pod Maków Podhalański. Po dwóch godzinach marszu, spomiędzy drzew, wyrastają ponad horyzontem, gdzieś w odległej przestrzeni, dziwne kształty, wzniesione ponad srebrzysto- złoty wał mgieł otulających doliny. Bystry rzut oka i nie ma już wątpliwości. To Tatry. Widok wspaniały, który towarzyszyć nam będzie niemal do końca wycieczki. Gdy słońce zmierzać zacznie ku zachodowi, łańcuch najwyższych polskich gór nabierze kontrastu, tak mocno, że z łatwością da się odnaleźć pojedyncze szczyty. Stając biwakiem na pierwszej polanie Hali Krupowej, nieopodal szczytu Okraglicy, grań Tatr rysowała się na błękitnym niebie w całej swej okazałości. Po raz pierwszy, wielu z nas, nawet tych wytrawnych górskich piechurów, mogło sycić oczy takim widokiem. Na wschodzie słowackie Tatry Bielskie, dalej Wysokie z Gerlachem i Rysami, Orlą Percią, Krywaniem . Obok Tatry Zachodnie, rozciągnięte aż po pasmo Tatr Niskich, wyrastających u stóp Jeziora Orawskiego. Zdjęcia nie oddadzą przepychu i monumentalności takiego obrazu. Tam po prostu trzeba być. Odgadywaliśmy, nie mając ze sobą opisanej panoramy, widoczne na horyzoncie nazwy szczytów.
W miejscach urokliwych wrażliwy człowiek karmi wszystkie zmysły. Więc w chwilę później ekscytację krajobrazem zastąpiła refleksja pobytu w kaplicy, wzniesionej pod wezwaniem Matki Bożej Opiekunki Turystów. W jej wnętrzu napotykamy tablice poświęcone pamięci ofiar gór oraz zaginionych w katastrofie lotniczej, która właśnie tutaj, w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku, pochłonęła ponad pięćdziesiąt osób. Pomiędzy ciekawymi inskrypcjami duża, drewniana płyta , a na niej wiersz-modlitwa, a może raczej ballada o Frassatim. To mało znana jeszcze postać w Polskim Kościele Katolickim, choć beatyfikowany przez Jana Pawła II w 1990 roku młody Włoch. Jest patronem ludzi gór, bo w swym krótkim życiu misję ewangelizacyjną spełniał na pieszych wędrówkach, rowerze, nartach. Gdy stanęliśmy czytając balladę, powrócił pomysł sprzed roku, by bezimienną, nową salkę katechetyczną nazwać imieniem Błogosławionego Pier Giorgio Frassatiego. Był Włochem, ale Polska nie była mu obca. Odwiedzał nasz kraj, mając za szwagra Polaka. Dzisiejsza banalnie zwana ”salka” mogłaby jutro być „Frassatówką”. Czy to nie interesujące ?. A nowy Błogosławiony jest również patronem młodzieży i studentów. Chłopak z „krwi i kości”. Bliski naszym czasom i oczekiwaniom. Pomyślmy, czy nie warto w taki sposób rozpropagować idei jego życia poświęconego wierze i kościołowi. Podróże kształcą, a górskie powietrze i wciąż nie znikający z horyzontu obraz tatrzańskich wierzchołków wyzwala pomysły i marzenia. Jedno z nich to górski treking w to właśnie miejsce z naszymi kapelanami – księżmi: Jackiem, Grzegorzem, Romanem. Pod kamienny ołtarz kaplicy, na eucharystyczną ofiarę. Może inną ścieżką, może inną porą roku, może drogą pośród gwiazd.