Wysokie Tatry – Krywań 2 494 m n.p.m.

Tatrzańskie legendy, pełne baśniowych postaci i skrytych do dziś tajemnic, mówią o kowalu Krywaniu, który z bratem Giewontem, pełniącym rycerską posługę, zamieszkiwał w licznej rodzinie osiadłej na karpackich połoninach. Przewrotny, zły los – jak to w baśniach bywa  – zamienił rodzeństwo  w skaliste, niedostępne szczyty. I tak ponad ziemię, którą niegdyś pokrywały wody kryjące w czeluściach mórz stada ogromnych, mitycznych stworów, wyrosły sięgające chmur granitowe turnie.
To piękne opowieści budzące ciekawość i grozę.  Będąc gościem na tatrzańskim szlaku spoglądamy na zarysy zboczy, na wierzchołki gór, kojarząc te kształty z obrazami zapisanymi codziennym postrzeganiem prozaicznych przedmiotów. Patrzymy na Krywań. Czy jego wierzchołek  rzeczywiście swym brakiem symetrii zasługuje na taki przydomek ? Na początku drogi nie łatwo dociec tej prawdy.

krywan1_min

Chmury, niczym wielki, kosmaty, biało-szary beret, okrywają wierzchołki wypiętrzone ponad taflę wody Szczyrbskiego Jeziora. A daleko u podnóży, w Tatrzańskiej Kotlinie,  słoneczne promienie wesoło połyskują na zielonych szachownicach pól i lasów, oraz rozrzuconych między nimi domostwach. Przepastny widok, który spod szczytu będzie rozciągał się niemal w poprzek słowackiej ziemi. Ścieżka zaczyna się łagodnie wznosić, skręcając od brzegu jeziora w las. Las, to słowo, które w rejonie  Wysokich Tatr ściska serce rozpaczą. Już pierwszy zakręt otwiera przestrzenie pełne wykrotów, połamanych pni, dziko i przypadkowo zarastającej roślinności. Jesteśmy na ten widok przygotowani, bo towarzyszył nam wzdłuż drogi od Smokowców. Jeszcze do ubiegłego roku chłodnym okiem, spoglądaliśmy na taki krajobraz. Dziś odżywają wspomnienia – te z ubiegłorocznego sierpnia. Słowaków dotknął jeszcze potężniejszy kataklizm. W piątkowe popołudnie 19 listopada 2004 roku huraganowy wiatr przez kilkanaście godzin z prędkością 170 km na godzinę pędził zboczami aż do dna doliny. Rankiem, następnego dnia, w rejonie Vysoke Tatry kilkanaście tysięcy hektarów lasu przestało istnieć. Straszna tragedia ekologiczna i ludzka. Miesiąc później pożar w wielu miejscach dokończył dzieła zniszczenia. Jeszcze nie tak dawno pokryte zdrowym świerkowym lasem stoki, straszą teraz pustką. Ile lat trzeba będzie czekać by konary drzew znów przesłoniły ziemię. Czujemy ten ból doświadczeni podobnym losem okrutnych praw przyrody, wobec których człowiek  staje się bezbronną istotą.  Nie zatrzyma potęgi wichru, ale powinien mocą swego rozumu i wrażliwością duszy stanąć pośród wyrwanych nawałnicą korzeni i zrzucić z siebie maskę pana i władcy tego świata. Jakże łatwiej przyjdzie później delektować się pięknem skalistych turni, które Stwórca oferuje za trud wspinaczki. Droga wznosi się wyżej i wyżej. Na granicy lasu połyskujące barwami nieba Jamske Jeziorko, niczym rzucony pomiędzy drzewa klejnot . Takie wodne lustra, odbijające postrzępione skalnymi grzebieniami chmury i kamienne zbocza piarżysk, będą nam jeszcze towarzyszyć w szczytowym odcinku szlaku, pojawiając się w otchłani Ważeckiej Doliny. Tymczasem chłodna mgła otula kamienistą ścieżkę i skrywa przepastne widoki Kotliny. To chmury, wśród których mozolnie pełzamy, wspinając się wciąż ku górze. Kosodrzewina, porastająca tzw. górny regiel, stanowiący granicę bogatszej roślinności i skalnych turni, ustępuje powoli miejsca surowemu, kamiennemu krajobrazowi, który rozpościera się niezmiennie aż po  trudno dostrzegalny szczyt. Ostatnia przełęcz i trzysta metrów wyżej wierzchołek Krywania – cel naszej wędrówki. By tam dotrzeć, trzeba jeszcze wylać trochę potu i wciąż szukać jakiegoś dogodnego miejsca na stopy, a czasem i dłonie,  wypatrując bez powodzenia niebieskich znaków turystycznej „ścieżki” . Dalej i wyżej, byle bezpiecznie. A jaka będzie droga powrotna, gdy nie sposób nie patrzeć w dół w dół, w przepaść. Nie warto myśleć negatywnie, gdy obok tacy jak my, schodząc, jakoś sobie dają radę. Im wyżej, staje się cieplej. I to nie tylko z wysiłku. Jakaś dziwna inwersja termiczna i wokół zastygłe w bezruchu powietrze, w którym płomień świecy niemal nie drgałby. Do tego chmury porozrywane na strzępy, odkrywające odległą ziemię, widzianą niczym z kabiny samolotu. Tak wita nas Krywań. Prawie opustoszały, z krzyżem zatopionym w skalnej grani, który w tym kształcie jest najświętszym symbolem narodu słowackiego.  Dotarliśmy na górę – pomnik. Dla tej niewielkiej europejskiej społeczności ma ona znaczenie niemal takie, jak dla chrześcijan Synaj. Krywań umieszczono w hymnie państwowym i na słowackich eurocentach. To tutaj, na wysokości 2 494 m n.p.m.  przez lata spotykali się najwięksi słowaccy patrioci i twórcy narodowej kultury. Był symbolem walki z hegemonią silniejszych sąsiadów. Dziś jest miejscem narodowych pielgrzymek . Topograficznie zaś, drugim co do wysokości tatrzańskim szczytem (po Rysach 2 506 m n.p.m.) na który prowadzi znakowany szlak turystyczny i najwyższym – ze względną wysokością 1 400 m, mierzoną od podnóża Koprowej Doliny.
Spoza porozrywanych chmur, co chwila pojawiają się przepastne widoki na Kotlinę  i bliższe oraz odleglejsze tatrzańskie masywy. Pora wracać, znów nieco chaotyczną, słabo oznakowaną drogą. Dziwimy się i my, czemu na tak licznie uczęszczanym zboczu, o miejscach trudnych i przy mokrym podłożu niebezpiecznym,  nie zainstalowano łańcuchów, które poza wsparciem dla mniej wytrawnych turystów, wyraźnie znaczyłyby kierunek zejścia. Cóż, może władze TANAP-u nie chcą brać na siebie odpowiedzialności, a całe ryzyko poruszania się po masywie Krywania zdecydowali przenieść na jego gości. Schodząc, widzimy jak ciemne chmury okrywają szczelnie szczyt.  Teraz chyba nic nie zdało by się dostrzec. A wzdłuż ścieżki opadającej stromo do stacji turystycznej Trzy Studzienki, feria kwiatów porastających górską glebę. Lato tutaj krótkie i czasu mało, więc  każda z roślin chce zwabić owady, dające jej nowe życie. Walka o przetrwanie jest również atrybutem ludzkiego losu. Czasem pozostawia trwałe pamiątki. Jedna z nich, bunkier partyzancki i leśna mogiła wyrastają spoza krawędzi skalnego chodnika. Jesteśmy przecież na szlaku, który w latach okupacji hitlerowskiej przemierzali kurierzy walczącego podziemia. Dla nich granice nie stanowiły przeszkody.  Dziś przeszliśmy fragmentem ich drogi, by przekonać się jak piękne są wysokie góry, gdzie człowiek zawsze czuje się wolnym, a pieśń stworzenia  staje się hymnem niesionym  świstem wiatru, krzykiem ptaka,  łoskotem toczących się głazów. Tam, wysoko, Genesis jest na wyciągniecie ręki.  Wystarczy szeroko otworzyć oczy i całym sobą posłuchać tej pieśni.

Share Button
Ten wpis został opublikowany w kategorii KKTA z euronet.net.pl, Starsze wpisy. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz