Rowerem do Śląskiego Katynia – 08.06.2013 r.

Sobotni ranek w niczym nie kojarzył się z niepokojącymi prognozami pogody, podawanymi w komunikatach meteorologicznych. Nad Blachownią prawie błękitne, słoneczne niebo, więc nie warto tracić szansy i odwlekać wycieczkę na inny termin. Jedziemy więc do Baruta, gdzie staniemy przy symbolicznej mogile, w miejscu zwanym Śląskim Katyniem. To miejsce pamięci narodowej, położone na granicy województwa śląskiego i opolskiego, ukryte w leśnej głuszy. Upamiętnia jeden z najbardziej mrocznych w historii powojennej Polski mord polityczny, dokonany przez oddziały Urzędu Bezpieczeństwa  na ” Żołnierzach Wyklętych „. Jadąc tam, pogłębiliśmy wiedzę historyczną, wczytując się w dokumenty opublikowane w internecie ( choćby takie jak tutaj lub tutaj). Przedtem jednak, trzeba było pokonać połowę ze 120 km trasy, której mapę można obejrzeć tutaj

barut_min

Początek prawie bez historii. Drogi wygodne, a okolica dobrze znana z wielu wcześniejszych wycieczek. Dopiero na obrzeżach Lublińca trochę nieszablonowych poczynań, związanych ze znalezieniem właściwej drogi, gdyż ta, która wskazywał gps, była w trakcie remontu totalnie nieprzejezdną. Trochę poszukiwań i po chwili wróciliśmy na wyznaczony ślad, biegnący kilkanaście kilometrów przez leśne ostępy. To tereny dawnego pogranicza, które zaskakują do dzisiaj niewielkim zaludnieniem i śladami samotnych siedlisk, z pozostałymi po nich jedynie rodzinnymi nagrobkami. Leśna droga prowadzi do Żędowic. Tam, na skraju wsi, ponad korytem Małej Panwi i kępą starych drzew, wyłania się obszerny budynek, którego pierwotne przeznaczenie nietrudno odgadnąć, patrząc na złożone obok wirniki młyńskich turbin. Tutaj rzeka nieprzerwanie służyła ludziom i urozmaicała okoliczne krajobrazy. Kontemplując zastane widoki, poznajemy młynarza – pana Alfreda, właściciela tej posesji, z pasją opowiadającego o swym zawodzie i przeszłości. Żędowicki młyn jest w posiadaniu rodziny Thielów od roku 1864. Wówczas pradziadek obecnego właściciela kupił młyn wraz z zabudowaniami gospodarczymi od spółki Minerwa. Pomimo nieszczęść i wypadków, które dotknęły to gospodarstwo ( w latach 30-tych XX w powódź, 20 lat później pożar ), architektura całego obejścia została zachowana po dzień dzisiejszy W roku 2000 sytuacja gospodarcza w kraju, a co za tym idzie, nieopłacalność funkcjonowania i utrzymania młyna sprawiły, że zaprzestano mielenia zboża, choć całe wyposażenie techniczne, tak jak i obecnie, było sprawne i zachowane w oryginalnym stanie. Dziś jest to jedyny w okolicy młyn tego rodzaju. Dzięki uprzejmości gospodarza mogliśmy go zwiedzić i usłyszeć wiele interesujących opowieści. Obecnie młyńskie koła zostały zastąpione turbiną wodną, napędzającą agregat prądotwórczy. W ten sposób państwo Thiel stali się producentami energii elektrycznej z odnawialnych źródeł. Organizują również spływy kajakowe z biegiem Małej Panwi (dla zainteresowanych tel.: 77 463 46 99).

Z Żędowic już tylko krok do Baruta. Leśnym duktem docieramy do celu.Polna Śmierci wita przybyłych dostojną symboliką krzyży i kurhanem, usypanym ze szczątków pomordowanych żołnierzy, zmieszanych z gruzem, po zdetonowanym budynku, będącym ich grobem. Rozstawione wokół tablice opisują przebieg zdarzenia, wyzwalając zadumę i refleksję. Choć dzisiaj tutaj pusto, nietrudno sobie wyobrazić przybywających tu ludzi, poszukujących śladów po zamordowanych przez komunistyczną bezpiekę ich najbliższych, czy przyjaciół. Ta polana, będąca niemym świadkiem historii, stanowi zarazem przestrogę przed tęsknotą do totalitarnych reżimów jak i świadectwo barbarzyństwa ludzkich zachowań. Stawia nam z jednej strony retoryczne pytanie, czy warto było w imię umiłowania wolnej Polski ryzykować życie w sytuacji wątpliwego zwycięstwa, a z drugiej – otwiera oczy na ironię naszych czasów, która pozwala spadkobiercom ideowym autorów takich bezeceństw, decydować o losie naszego narodu. Spoglądając na ślady tej zbrodni, widzę oczyma wyobraźni pośród drzew sylwetki tych młodych, odważnych i pewnych swych życiowych decyzji moich rodaków. Cóż dziś mógłbym im powiedzieć? Czy wstydzić się za beztroski, mainstreamowy bełkot, w stylu piosenki „Sorry Polsko”, będącej manifestem odmóżdżonego środowiska „lemingów”, czy cytując strofę poematu Adama Asnyka :

„Zginąć on może z własnej tylko ręki

Gdy nim owładnie rozpacz senna, głucha,

Co mu spoczynek wskaże w grobie miękki -

I to zwątpienie co szepce do ucha :

Że jednym tylko lekarstwem na męki

Jest dobrowolne samobójstwo ducha”

rzec : pokochały Was „Panny Wyklęte” i ci, którym dziedzictwo prawdziwych bohaterów nie ciąży brzemieniem. I dodać – pamiętamy i nie pozwolimy wymazać z historii sensu Waszego poświecenia. Pojechaliśmy zatem do Baruta po lekcję patriotyzmu i zamyślenia nad znakami czasu.  Po drodze spotykaliśmy ludzi życzliwych  i uprzejmych. Bezpośrednich i pogodnych. Pewnie tacy są Ślązacy, zdałoby się podsumować tę socjologiczną obserwację.
Droga powrotna, wiodąca innymi ścieżkami, również zapisze się w pamięci, jako nietuzinkowe doświadczenie. Najpierw stary, żydowski cmentarz w Cieszowej, później tamtejszy kościołek, będący perełką sakralnej architektury drewnianej. Pod świątynią zaskoczenie, gdyż wita nas poznany przed laty kościelny, pamiętający o tamtej wizycie. Tak jak wówczas i dzisiaj mogliśmy dzięki jego życzliwości zwiedzić wnętrze i wspomnieć o bogatej historii tej parafii i miejscowości. Odjeżdżając w stronę Boronowa, ciemniejące coraz bardziej niebo, zaczynało przypominać ostrzeżenia wyczytane w meteorologicznych komunikatach.  Jeszcze chwila i rozpętała się potężna nawałnica. W towarzystwie błyskawic i huku grzmotów, smagani gradem, przemoczeni ulewą, blisko dwie godziny chroniliśmy się przed żywiołem na obrzeżu lasu, kontemplując potęgę i grozę przyrody oraz niebezpieczeństwa, na jakie może być narażony nierozważny wędrowiec. Leśne poszycie tonęło w wodzie, a tam, gdzie jeszcze przed chwila była droga, płynęła rzeka, w której półmetrowym nurcie musieliśmy spróbować brodzić, by wydostać się na jakiś niezatopiony grunt. W końcu szczęście zaczęło sprzyjać. Dojeżdżając do Blachowni ołowiane niebo witało nas łukiem tęczy, a droga zaskoczyła zupełnym brakiem kałuż. Może gdybyśmy wybrali inny wariant powrotu…. Ale cóż tam, i tak warto było.

Share Button
Ten wpis został opublikowany w kategorii KKTA 2 z wordpress.com. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz