Marzenia się spełniają

Czwartkowy, październikowy wieczór. Ciemno, mglisto, mokro i wietrznie, ale w niczym nie zmieni to planów. Jak zwykle, w ten dzień tygodnia biegamy. Spoza szyb mijanych samochodów, ciekawie spoglądają na nas oczy pasażerów. Odczytujemy te myśli – szkoda by nawet psa w taka pogodę…, ale są też i tacy, których taki widok nie dziwi. Patrz Jacku, przez te pięć minionych lat zdążyli się przyzwyczaić. I tak, zaczęły snuć się wspomnienia  tysięcy przetruchtanych kilometrów, setek twarzy przyjaciół z biegowych ścieżek, niezapomnianej atmosfery sportowych i rekreacyjnych imprez. Jesienna nostalgia i niezmienny rytm stóp, uderzających w mokry asfalt, prowokują do spojrzenia wstecz. Do takiej refleksyjnej rozmowy, nie znalazłbym lepszego kompana od Jacka Chudego. Postanowiłem sprowokować go do zwierzeń, otworzyć archiwa pamięci i podzielić się przekazem na szerszym forum.

j_minKrzysztof Parkitny (KP) – przypomnij Jacku, jakie były początki.

Jacek Chudy (JCh) – niespecjalne. Zbiegło się to  z wydarzeniem, w którym swą aktywność zawodową postanowiłem dowartościować, reprezentując w Letniej Spartakiadzie Lekkoatletycznej instytucję ubezpieczeniową, w której wówczas pracowałem. Porażka, bo jakże inaczej nazwać zajęcie przedostatniego miejsca, zdopingowała mnie do wysiłku, treningów i już po roku, na dystansie jednego kilometra stanąłem na pudle.

KP – to indywidualne przedsięwzięcie, a przecież wszyscy cię znają z prospołecznej aktywności.

JCh – każdy biegacz kiedyś zaczyna, a początki,  to pokonywanie w samotności ludzkich słabości i stawianie sobie coraz większych wymagań. Wtedy, na podbiegach przy leśniczówce zauważyłem, że jeszcze ktoś biega w naszej okolicy – i to jak!

KP – pewnie między drzewami przemknął niczym ekspres cień trenującego Krzysztofa Borowskiego ?

JCh – Krzysztofa można było spotkać gdzie indziej, ale był jeszcze ktoś – Janek Kulij. Od tego momentu moje marzenia zaczęły dojrzewać.

KP – a kiedy przyszedł czas spełnień ?

JCh – pierwszy maraton. To było już w dwa tygodnie po nieudanym debiucie spartakiadowym. Ale nie te marzenia były najważniejsze. Widziałem oczyma wyobraźni pokaźną grupę ludzi z mojego miasta, która pokonuje 42 kilometry królewskiego dystansu. Mając już własne doświadczenia i wierząc, że takiemu wyzwaniu można sprostać, niecierpliwie czekałem na właściwy moment. Taki nadarzył się w czasie kampanii wyborczej, przed poprzednimi wyborami samorządowymi.

KP – właśnie wtedy raczkujące KKTA również pomyślało, że można potruchtać. Pamiętam, jak po niezwykle bolesnej dla mnie, pierwszej przebiegniętej dyszce, ks. Jacek z emocją w głosie opowiadał, że spotkał kilka dni temu maratończyka i jest szansa, że da on nam lekcję prawdziwego biegania.

JCh – i ja dobrze zapamiętałem ten październikowy wieczór i spotkanie z ks. Jackiem przed sklepem. Poczułem wtedy nowy zapał, a marzenia nabrały realnych kształtów.

KP – już po trzech, czy czterech tygodniach na dukcie prowadzącym od stadionu, pomiędzy sosnami zawisł baner „NIEDZIELNE BIEGI PRZEŁAJOWE”.  Masz go jeszcze ?

JCh – materia nie wytrzymała próby czasu. My jak widać, jesteśmy twardsi. Nawet przyroda ze swą niszczycielska mocą, niwecząc wichurą pierwsza trasę, nie zdołała nas powstrzymać. Mniej lub bardziej licznie biegamy w każdą niedzielę od 26 listopada 2006 roku

KP – pamiętam ten wpis na stronie internetowej KKTA – „na starcie stawiło się 15 pozytywnych szaleńców, którzy aktywnie lubią spędzać wolny czas”. Jest tam do dzisiaj – z fotkami.

JCh – do niedziel dołożyliśmy wtorki, czwartki i stało się to normalnym rytmem życia i klasycznym obrazkiem dla spotykających nas na ulicach Blachowni, Cisia, Herbów, Częstochowy, Gorzelni i gdzieś tam jeszcze w bliższej i dalszej okolicy.

KP – wróćmy do marzeń. Pamiętasz  pierwszy Bieg Sylwestrowy ?

JCh – a czy mogę o tym zapomnieć ? To wtedy przekonałem się, że można w Blachowni zorganizować ciekawą imprezę rekreacyjno –sportową. Od tej chwili uwierzyłem, że mogę liczyć na KKTA, swoich znajomych, rodzinę i przyjaciół. Nie zapomnę, że „pomocną dłoń” padał  mi Kazik z Lublińca i koledzy z częstochowskiego klubu Zabieganych. Pamiętam o życzliwości  wielu Blachownian, którzy z aplauzem przyjęli taki pomysł i pracy włożonej przez młodzież, aktywnie działającą w strukturach wolontariatu.

KP – później stworzyłeś prężny zespół, nawiązałeś owocne kontakty z dyrektorami imprez biegowych o randze krajowej i międzynarodowej, pozyskałeś liczne grono sponsorów i stworzyłeś poprzez cykl Grand Prix, Przełajową Siódemkę, a później Ósemkę, która została uhonorowana Filipidesem, a twoja osobą urosła do miana ambasadora Blachowni, na arenie krajowych biegów masowych. Czy te osiągnięcia nie zaspokoiły w końcu marzeń ?

JCh – kiedy człowiek zostaje owładnięty przekonaniem, że osiągnął już wszystko, a życie, jak to w życiu bywa, raz toczy się z górki, a innym razem trzeba się powspinać, przychodzi moment na znalezienie nowego sensu, nowej dawki energii. Po to by nie poddać się melancholii, by nie zgnuśnieć.

KP – Jak się domyślam te puchary, dyplomy, medale i rzucane na wiatr obietnice są niczym w porównaniu do przyjaźni i szacunku, jakim darzymy cię my, którym pokazałeś, że wiara czyni cuda. Czy tak nie powie Jarek, zdobywca elitarnej Korony Maratonów Polskich, który w pocie czoła jeszcze pięć lat temu człapał pod Hanysówkę, Maciek, Dzidek, Paweł, Janek, Robert, Teresa, ja i pozostali, którzy dzięki tobie mogą być dumnymi maratończykami.

JCh – życie tylko dla siebie jest frustrujące i nieciekawe. Człowiek, by się spełnił, musi oddać cząstkę siebie innym. Trzeba to robić bezinteresownie. Wierzę, że to, co dobre, dane drugiemu, wróci w dwójnasób. Choćby słowem, gestem, spojrzeniem, błyskiem radości w oczach.

KP – to przysłowiowe owoce. Momenty piękne, budujące, ale przecież muszą być też i koszty takich zachowań.

JCh – o nich najlepiej wiedzą moi najbliżsi – żona, dzieci. Upływającego czasu nie da się zawrócić, a nieraz, trzeba go było niemal „wykradać” rodzinie.  Jestem z nich dumny, że wytrzymali tę presję i co więcej, służyli pomocą w trudnych chwilach.

KP – więc również ja i jak sądzę my wszyscy biegający, dziękujemy ci Jolu za wyrozumiałość i wspieranie męża w sięganiu po marzenia. A one, jak widzę, wciąż się spełniają. Wiem, że wziąłeś udział w ostatnim Maratonie Poznańskim jako przewodnik niedowidzącego biegacza.

JCh – ten maraton miał wiele odsłon, ale po kolei. Na pobiegnięcie jako przewodnik namówił mnie wspominany już Kazik. Marcin Grabiński, o którym jest mowa, ma wadę  wzroku, która uniemożliwia mu samodzielne biegania. Chciał pobiec z kimś, kto poprowadzi go na 3:45. Kazik nie mógł, bo już miał innego niewidomego, więc się zgodziłem. Dla w pełni sprawnego biegacza, takie założenie czasowe, to przyzwoity wynik.  Nigdy wcześniej nie biegłem, jako przewodnik i zdawałem sobie sprawę, że to duża odpowiedzialność. Jak tu pokonywać zakręty, krawężniki, tłok w punktach żywnościowych i inne niespodzianki na trasie, których nie sposób przewidzieć. Stres, prawie jak przed pierwszą maratońska próbą. Na szczęście wysiłek w czasie biegu skutecznie go redukuje, jednak myślenie za dwóch, jest dalekie od komfortu. Na nic wcześniejsza taktyka. Trzeba wciąż patrzeć oczami Marcina i mimo, że ramię w ramię, być mentalnie krok przed nim. W końcu meta. Rekord życiowy Marcina poprawiony prawie o 6 minut. Wielka radość na jego twarzy, która i mnie sowicie się udziela, rekompensując zmęczenie.

KP – radość nie jedyna tego dnia. Wiem, bo rozmawiałem z ks. Jackiem.

JCh -  ks. Jacek zdecydował się w Poznaniu stawić czoła maratońskiej próbie. Wcześniej dzwonił, ustalaliśmy taktykę i zasady przedstartowego przygotowania.  Zakładał zbliżenie się do pięciu godzin. Ostatnie wskazówki miałem przekazać mu już w Poznaniu. Rozglądam się w tłumie, długo nie mogąc znaleźć przyjaciela. Kolejne napięcie. W końcu jest. Krótka odprawa – żele, kremy, maści, napoje, taktyka pierwszej, drugiej dziesiątki, a potem Pan Bóg da siłę – słyszę. Więc stanęliśmy do krótkiej modlitwy i błogosławieństwa. Z pomocą Opatrzności i wiary w siebie – z Bogiem. Widziałem w oczach ks. Jacka spokój i ufność. Ta chwila, tak inna od wszystkich dotychczasowych startów, wypełniła serce spokojem. Umówiliśmy się na spotkanie przed metą, bo słowo dane Marcinowi  zobowiązywało, by biec szybciej. Wróciłem na finiszowe trzysta metrów, by raz jeszcze, tym razem wspólnie je pokonać. A na mecie, ogromna radość ks. Jacka i moja również, bo przecież to było nasze wspólne marzenie. Co więcej, pięć godzin zostało złamane. I jakże nie być szczęśliwym w takiej chwili.

KP – cieszyć się radością innych, to wspaniała ludzka cecha, szczególnie teraz, gdy wielu budując własne kariery, nie dba o dobro drugiego człowieka.

JCh – trzeba myśleć i działać pozytywnie. Żyć w zgodzie z własnym sumieniem, dotrzymywać obietnic, mieć marzenia, ale umieć cieszyć się z tego, co przynosi życie. Kazik podesłał mi kiedyś takie literackie, życiowe motto, które chyba wyjaśnia wszystko . Trudno je teraz biegnąc dosłownie powtórzyć.

KP – więc czynię to teraz, przytaczając fragment prozy Romualda Koperskiego z książki pt. „Pojedynek z Syberią „ : „Nie wierz nigdy w mądrość starców, ale przynajmniej posłuchaj, co mówią, przeanalizuj i zostaw z tego coś dla siebie. Powiem ci, co w życiu jest najważniejsze. Nie szukaj nigdy tego, co złudne; majątku, sławy – żeby to zdobyć człowiek rujnuje sobie nerwy przez dziesięciolecia, a może to stracić w ciągu jednej doby. Żyj z poczuciem spokojnej wyższości nad życiem, nie bój się biedy, nie żałuj straconego szczęścia, przecież nigdy nie jest tak, że ani goryczy do dna, ani słodyczy do pełna… Ciesz się, że nie marzniesz, że głód i pragnienie nie rwą ci wnętrzności. Jeśli nie masz przetrąconego kręgosłupa, jeśli obie nogi chodzą, ręce się ruszają – to komu tu zazdrościć? Po co? Zawiść zżera w końcu samego zawistnika. Przetrzyj oczy, a najwyżej ceń sobie tych, co cię kochają i którzy ci dobrze życzą. Nie krzywdź bliźniego, nie obrażaj; pamiętaj – z nikim nie rozstawaj się w gniewie, bo nigdy nie wiadomo, czy to nie jest twój ostatni uczynek i czy nie taki twój obraz zostanie w ich pamięci….”

JCh – mówiłem dotąd o ludziach, ale przecież nie sposób nie wspomnieć instytucji, bez których moje marzenia nie nabrałyby realnych kształtów. To przede wszystkim szeroko rozumiane władze naszego miasta i gminy,  dzięki których życzliwości, zaangażowaniu i wsparciu moich starań, udało się zorganizować tyle wspaniałych imprez. To również współpraca z Gminną Komisją Rozwiązywania Problemów Alkoholowych, owocująca  przedsięwzięciami służącymi młodzieży i wszystkim aktywnym uczestnikom masowej rekreacji.

KP -  patrz Jacuś – znowu pada. Błocko na „czarnej drodze” lepi się nam do butów, ale twoje kosze jeszcze stoją. Podziwiam ten zapał . To koszenie chwastów, sprzątanie alejek, leśnych duktów…. Aż strach pomyśleć, jakie masz jeszcze marzenia.

JCh – po upływie tych pięciu lat, biegając po Blachowni i patrząc na rozkwit turystyki rowerowej, joggingu, nordic walking, wycieczek organizowanych przez KKTA, widząc radosne twarze ludzi z uśmiechem mnie pozdrawiających, nie mam cienia wątpliwości, że warto było poświęcić te tysiące godzin na propagowanie rekreacji i aktywnego modelu spędzania wolnego czasu. A marzenia, niech pozostaną w sercu, bo cenniejsza jest mała radość spełnienia od wielkich, lecz bezowocnych haseł.

Share Button
Ten wpis został opublikowany w kategorii KKTA z euronet.net.pl, Starsze wpisy. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz